Boskie wspomnienia o Sathya Sai Babie
Fragmenty książki Diany Baskin
Grudziądz–Toruń
maj 1995
Tytuł oryginału:
Divine Memories of Sathya Sai Baba
by Diana Baskin (Prasanthi Nilayam 1990)
Spis treści
(tytuły pochodzą od tłumacza, KMB)
Profesor Gokak tłumaczył naszej grupie z telugu na angielski wyjątki z
książki, którą napisał Swami. Była to książka, która — jak
powiedział Swami — długo jeszcze nie zostanie opublikowana ponieważ świat
nie jest na nią przygotowany. Traktowała ona o tajemnicach stworzenia
świata, o tajemnicach planet i układu słonecznego, upadku ludzkości
i innych fascynujących zagadnieniach. Wszyscy żywo się tym interesowaliśmy
i niecierpliwie czekaliśmy odsłaniania tajemnic w kolejnych dniach.
Niestety, czytanie skończyło się kiedy tylko przyjechało więcej
gości. Do dziś książka ta nie została opublikowana. 75
Jakże ja tęskniłam za tym, by móc także [tak, jak Reddy] ganiać i
wykonywać polecenia Swamiego; uważałam że nie może być większej
satysfakcji. Ale było to niemożliwe, gdyż Swami nie miał usługujących
kobiet. Moje pragnienie pozostawało marzeniem aż do pewnego pięknego dnia,
który zawsze będzie mi drogi.
Tego szczególnego wieczora Swami przyszedł do nas [do mieszkania] z
niespodziewaną wizytą; był z Nim Raja Reddy. Była to pora posiłku.
Na piecu stał wielki garnek ryżu i warzyw. Wiedząc, że przy takiej okazji
było w zwyczaju ofiarować niewielką ilość Swamiemu, podałam Mu porcję.
W Indiach jest też zwyczaj jedzenia prawą ręką i Swami grzecznościowo
wziął niewielką ilość w rękę i zjadł. Raja Reddy natychmiast
zauważył, że ręka Swamiego wymaga wytarcia i ruszył, by dać mu
chusteczkę. W tym momencie bezgłośnie krzyknęłam w myślach:
„O nie! Nie bierz tej chusteczki. Jest to moja wielka szansa!” W tejże
chwili Swami spojrzał na mnie, uniósł rękę na znak odmowy chusteczki
Rajy i znowu spojrzał na mnie. Po tej zachęcie pędem pobiegłam
do innego pokoju po chusteczkę. Swami cierpliwie czekał na wytarcie ręki
aż wrócę udzielając mi tym samym najcenniejszego daru służenia Mu.
79
Często, kiedy nowoprzybyłe osoby nie zostają przyjęte przez Swamiego,
słyszałam jak użalają się, że przyjmuje On tylko zamożne i ważne
osobistości. Wiem z własnego doświadczenia, że jest to nieprawda.
Mogłabym przytoczyć liczne przypadki, ale następująca historia powinna
wystarczyć.
Jednym z naszych przyjaciół był nieżyjący już bogaty i wybitny Baron
Albert Rothschild. Kiedy odwiedził nas w Ojai w Kaliforni, opowiedzieliśmy
mu o Swamim i to go zainteresowało tak, że pojechał do Indii, aby przekonać
się osobiście. Kiedy był w Brindavanie, Swamiego poinformowano, że
Baron jest wśród tłumu czekających na darśan, ale Swami nie
przyjął go.
Natomiast, kiedy wielka grupa Nepalczyków, zbyt biednych, by pozwolić sobie
na jakikolwiek środek transportu, przeszła na pieszo całą drogę od Nepalu
po to, by otrzymać darśan Swamiego, Jego serce zmiękło w obliczu
ich oddania. Natychmiast zaprosił grupę do swojego domu i osobiście
podawał wszystkim obiad. Przy tej okazji pozwolono i nam usługiwać
Nepalczykom, którzy zebrali się pod werandą, gdyż stołówka nie
pomieściła tak licznej grupy. Swami wykonywał najcięższą pracę
nalewania chochlą posiłku z wiader. Cały czas przy tym przy każdej
osobie pochylał się nisko nad talerzem i rozmawiał i błogosławił
wszystkich po kolei. Wielu, zbyt wzruszonych wylewną miłością Swamiego
aby zacząć jeść, patrzyło załzawionymi oczami i ze wzrokiem
utkwionym w Nim oraz ze złożonymi w szacunku rękami. Słudzy Pana
byli obsługiwani przez samego Pana.
Później Swami wysoko ocenił Nepalczyków i zwrócił nam uwagę, jak
ci ludzie byli przesiąknięci duchem poświęcenia i prawdziwego oddania.
Czułam się wtedy tak malutka; chciałam wymknąć się cichaczem i ukryć.
W porównaniu do nich, nie zrobiłam nic, żeby zasłużyć na siedzenie
u Jego stóp i dzień w dzień słuchanie Jego duchowych dyskursów.
Czułam się zawstydzona i niegodna przede wszystkim z powodu tego, że
uznałam, iż należała mi się ta wielka szansa bycia przy Swamim.
Odczucie to wzmogło się, kiedy przy pewnej okazji Swami powiedział do mnie:
„Nie wiesz jakie masz szczęście!” Wtedy zrozumiałam swoją ignorancję
i postanowiłam usilnie starać się być lepszą, nawet jeśli tylko
mało znaczącą osobą. 80-81
Późnym wieczorem dotarliśmy [samochodami, z Sai Babą] do Ooty. Dom,
w którym zamieszkaliśmy został później kupiony przez Swamiego i
zamieniony na szkołę. Była to stara dwupiętrowa willa w angielskim stylu.
Po smacznym obiedzie ze Swamim, przygotowanym przez ochotników z Jego
organizacji, poszliśmy spać. Nasz [tj. Diany, jej pierwszego męża Joela
(słynnego „Rainbow Man-a”) i córki Christine] pokój znajdował się obok
pokoju Murphetów [Howard Murphet jest autorem 4 książek o Swamim] i
bezpośrednio pod pokojem Swamiego. W środku nocy, kiedy spałam — ale
byłam na innym poziomie świadomości wiedząc, że jestem obok mego fizycznego
ciała — wyczułam obecność złej istoty tuż za drzwiami. Wiedziałam,
że miała zamiar urazić mnie; sama jej natura była mroczna, okrutna i
diaboliczna. Obleciał mnie okropny strach, który spowodował, że zbudziłam się.
Zawsze byłam wrażliwa na obecność duchów i zdolna byłam odczuć ich
wibracje i wiedziałam, że ten był nadzwyczaj silną i demoniczną istotą.
Zbudziłam Joela, lecz on niczego nie wyczuwał prócz przejmujących zimnem
lodowatych podmuchów wiatru mimo zamkniętych drzwi. Odmówiłam pójścia
spać wiedząc, że ta kreatura może dopaść mnie tylko podczas snu. Joel,
widząc mój podniecony stan, rozejrzał się i na szczęście znalazł
lampę naftową. Mimo, że pokój był teraz oświetlony, nie mogłam
zasnąć na dłużej niż każdorazowo na kilka minut; bałam się, że
upiór może wrócić nie bacząc na światło.
Następnego dnia nie mogłam się powstrzymać, by nie powiedzieć Murphetom,
że w tym domu straszy. Howard śmiał się z tego, ale później, gdy
rozmawiał ze Swamim, opowiedział Mu o moich obawach związanych z tym
miejscem. „Tak”, potwierdził Swami, „w domu tym byli pewni bardzo źli
ludzie. Odejdą po pewnym czasie śpiewania bhadźanów”.
Wieczorem ludzie zebrani poza budynkiem na darśan [widzenie], zostali
zaproszeni do środka na bhadźany. Zachowanie się Swamiego
podczas bhadźanów też było bardzo niezwykłe. Siedział w swoim
fotelu z dziwnym wyrazem twarzy. Spoglądał w górę w powietrze ze
zmarszczonymi brwiami i raz po raz potrząsał głową jakby wyrażając
dezaprobatę na coś, co dla całej reszty było niewidzialne. Później,
tego samego wieczora, poradziłam Murphetom, aby spali ze swoją latarnią
zapaloną na wypadek, gdyby jeden wieczór bhadźanów nie wystarczył,
by przepędzić upiory. Howard [Murphet] był ciągle sceptyczny i nie zapalił
lampy.
Rano biedny Howard ledwo co mówił, tak bolało go gardło. Udało mu się
powiedzieć — zachrypłym głosem i z przerażeniem — o olbrzymiej,
czarnej masie jak wskoczyła na jego pierś, kiedy spał i próbowała
go udusić. Zbudził się wciąż ze świadomością prób wyrwania się
z uścisków kreatury wokół gardła. Tam, gdzie kreatura dotknęła
piersi i szyi, ciągle czuł silny ból. Przez pozostałe siedem dni
spędzone w Ooty wszyscy spaliśmy z zapalonymi lampami. Każdego wieczora
odbywały się bhadźany, na których Swami kontynuował spoglądanie w
powietrze z niezadowoloną miną i dezaprobatą wobec czegoś tajemniczego.
[...] Incydent z upiorem i fakt, że był on zdolny dojść tak blisko do
Swamiego, nie dawał mi spokoju. Kiedy tylko wróciliśmy do Brindavanu,
zaczęłam
opowiadać starym bywalcom (wielbicielom, którzy przebywali przy Swamim
od Jego młodości), co się stało, prosząc o wyjaśnienie. Śmiali się
z mojej naiwności i oczekiwania, że tylko dobrzy ludzie i anioły
otaczają Swamiego. Czegóż oczekiwałam po Swamim, gdy przychodzili
do Niego źli ludzie? Odesłania ich? Jeśliby ich odesłał, któż by
pomógł tym, którzy potrzebują go najbardziej? 98-101
5. „Rainbow Man” i choroba
Swamiego |
Joel [Riordan, pierwszy mąż Diany, dzięki H. Murphetowi zasłynął
jako „Człowiek Tęcza”; zmarł w 1982 r., już po rozwodzie] miał
najniezwyklejsze stosunki ze Swamim, niepodobne do żadnego innego
przypadku wielbiciela, jakiego kiedykolwiek widziałam. Bardzo niewiele
rozumiał ze spraw duchowych. [...] Przy pewnej okazji Swami przyszedł
do naszego domu [który był prezentem od Baby] z Rają Reddym i Joel
przedstawił Mu plany konstrukcyjne, które przygotowaliśmy na urządzenie
wnętrza kuchni. Swami podsunął pewną szczególną sugestię w tej materii,
na którą Joel odpowiedział entuzjastycznym okrzykiem: „Swami, to
wspaniały pomysł!” Raja Reddy i ja nie mogliśmy powstrzymać się od
śmiechu zaskoczeni tak naiwnym stwierdzeniem. Joel wypowiedział wiele
takich stwierdzeń, które możnaby uznać za naiwne lub oświeżająco
proste i dziecinne.
Pewnego ranka Swami zszedł na dół ze swojej sypialni na piętrze i usiadł
w swoim krześle. Kiedy zaczął pocierać nogi powiedział: „Tak bardzo bolą”.
Spojrzeliśmy po sobie zaalarmowani takim stwierdzeniem
lecz niezdolni spytać dlaczego, gdy Swami wstał i wyszedł na darśan.
Joel z zatroskaną miną natychmiast poszedł za Swamim. Nam, kobietom, nie
wolno było iść za Nim, kiedy udzielał darśanu, dlatego zostałyśmy
i spekulowałyśmy szeptem, z niepokojem oczekując Jego powrotu.
Po Jego powrocie zauważyliśmy, że miał trudności w chodzeniu. Zamiast
pozostać na dole do obiadu, jak to miał w zwyczaju robić,
zobaczyliśmy jak kieruje się ku schodom prowadzącym do Jego sypialni.
Zaczął się wspinać lecz nie podołał. Joel szybko podbiegł do Swamiego
(podczas gdy nie śmiał tego zrobić żaden z innych mężczyzn), wziął
Go na ręce i zaniósł do góry. Kilku mężczyzn, którzy mieli wstęp na
górę, poszli tam podczas gdy my kobiety ze łzami w oczach wybiegłyśmy
na zewnątrz. W stanie szoku i smutku zebrałyśmy się pod balkonem Swamiego
w ciszy modląc się i mając nadzieję, że ktoś przekaże nam wieści
o Jego stanie.
Kiedy wreszcie Joel zszedł na dół, podszedł do kobiet. Postępując tak,
złamał regułę, że mężczyźni i kobiety nie powinni rozmawiać lub
przebywać razem publicznie (o ile nie są spokrewnieni). Patetycznie i ze
łzami w oczach, Joel stwierdził, że Swami był sparaliżowany od pasa w
dół. [...]
Kiedy Joel powiedział nam o wielkim bólu Swamiego i opisał jak lekarz
nakłuwał igłami delikatne nogi Swamiego sprawdzając czucie, prosiłyśmy,
aby poprosił Swamiego żeby rozdzielił swój ból między nas. Tak bardzo
chcieliśmy pomóc i czuliśmy się bezradni pragnąc zrobić coś dla Tego,
którego kochaliśmy najbardziej. Joel naśladując gest Swamiego przycisnął
palec wskazujący do kciuka i powiedział, że Swami stwierdził: „Nawet
jeśli byłby rozłożony pośród was, żadne z was nie zniosłoby tyle
z tego bólu”.
Nasi pomocnicy opowiadali, że jedną z wielu krążących plotek było to,
że Swami został otruty, ale wyjaśnienie, które przedstawił Swami, nie
zostało nigdy ujawnione publicznie. Swami powiedział, że pewni bardzo
potężni jogini testowali Go, aby sprawdzić czy jest On rzeczywiście
Awatarem. Posyłali mu coś, co możnaby najlepiej przyrównać do prądów
bardzo wysokiego napięcia — wystarczającego do natychmiastowego zabicia
ludzkiej istoty. Nie mógł On zwrócić im tej energii, gdyż pomarliby; tak
więc przejął ją, dodając, że ostatecznie jogini ci — dzięki
temu aktowi — staną się Jego wielbicielami.
107-110
[W drodze do Ooty dojechaliśmy do umówionego miejsca spotkania ze Swamim].
Czekaliśmy i czekaliśmy, ale nie pojawiał się żaden samochód.
Zaczęliśmy debatować próbując zdecydować, co robić dalej. Byłam pod
wpływem wielkiego pragnienia dostania się do Ooty, które pokochałam.
Myślałam również, że Swami jednak już pojechał, gdyż opóźnienie było
zbyt długie. [...Pojechali licząc, że dogonią Swamiego, ale dojechali
późnym wieczorem nie spotykając wozów Swamiego]. Zauważyliśmy
natychmiast po liczbie ochotników oczekujących przed domem, że Swami
jeszcze nie przyjechał. [...] Swami z innymi przyjechał po około 4
godzinach. Przyszedł prosto do naszego pokoju i bardzo mocnym i surowym
tonem powiedział: „Gdzie byliście? Czy wiecie, że czekałem na was
przez 4 godziny? Wysłałem chłopców na przód i w tył drogi, by was
szukali”. Nie zrobił ani chwili przerwy, by dać nam szansę odpowiedzi, lecz
kontynuował besztanie. Swami jest tak potężny w symulowaniu gniewu, że
czuliśmy się maluczcy jak mrówki i pragnęliśmy zapaść się pod ziemię.
Oczywiście, nie reagowaliśmy wówczas tak, jakby Jego gniew był
nierzeczywisty.
Pewnego razu, kiedy Swami łajał inną kobietę, byłam tak wstrząśnięta,
że spytałam Go czy naprawdę był rozgniewany. Roześmiał się i
odpowiedział, że nigdy nie gniewa się, gdyż gdyby tak było spaliłby
wszystko na popiół. Wielokrotnie widziałam Go jak strasznie beszta kogoś,
a potem równie nagle rozkwita najsłodszym z możliwych uśmiechów.
W ułamku sekundy Swami może zmienić — tak, jak nawet najwięksi
aktorzy nie są zdolni robić — swój emocjonalny stan.
Kiedy tylko Swami opuścił nasz pokój, wszystkie panie rzuciły się na
nas pełne oburzenia i gniewu za to, że śmieliśmy kazać ich ukochanemu
Swamiemu czekać aż 4 godziny. Myślicie, że kim jesteście?, pytały.
[...] Następnego rana, kiedy żadna z tamtych pań nie widziała Go, Swami
przyszedł do naszego pokoju i był zwykłą sobie słodyczą, normalnym sobą.
Dotknęliśmy Jego stóp z wdzięczności i poszliśmy za Nim do stołowki na
śniadanie.
[...] Później dowiedzieliśmy się od kogoś, kto był w samochodzie ze
Swamim, że kiedy nasze samochody rozeszły się na drodze do Ooty, Swami
posłał chłopców w poszukiwaniu nas udając, że nie wie gdzie jesteśmy;
ale zapewnił tego mężczyznę, że nie ma powodu do obaw. Powiedział mu, że
córka Rajagopala (czyli ja) tłumaczy właśnie kierowcy swojego samochodu
jak dojechać do domu w Ooty. Jego dramaty są często trudne do rozwikłania.
[... Po 10 dniach] w drodze powrotnej do Brindavanu z Ooty spotkała nas
awaria samochodu w okolicach Mysore i musieliśmy odczekać dokładnie 4
godziny na naprawę. Nasza karma dosięgła nas błyskawicznie. Nawet przy
wybaczeniu Swamiego długi muszą zostać spłacone! 124-128.
[Podobnie udawane uczucia Swamiego i zabawna Jego igraszka opisana jest
na str.61-63. Swami udzielał specjalnego ślubu Cowanom (ten sam
Cowan został wskrzeszony po śmierci w Madrasie) i podczas ceremonii
zabrakło girlandy. Swami zachował się tak, jakby stało się nieszczęście
i bez tej girlandy nie można kontynuować uroczystości (żona Cowana
wcześniej zapewniała innych, że obejdzie się bez girlandy, gdyż
Swami nie dba o takie rzeczy). Po chwili konsternacji Baba niby w przebłysku
olśnienia „przypomina” sobie, że w lodówce matki Diany jest piękna
girlanda. Sam ją wszak kazał jej tam złożyć na przechowanie w lodówce,
choć czegoś podobnego nigdy nie robił.]
Sai Gajatri została przekazana we śnie pewnej pani, która później
zanotowała ją na kartce. Pani ta podczas darśanu siedziała obok
[mojej] matki; podała tę kartkę matce pytając ją o opinię. Nim jednak
moja matka zdążyła jej się przyjrzeć, stał już przed nią Swami zapraszając
ją na interview (spotkanie). Poszła na interview z tą
kartką w ręce. Swami widząc kartkę powiedział: „Jest to Sai Gajatri.
Odmawiaj ją; jest ona bardzo dobra”. Po interview matka powtórzyła Sai
Gajatri kilku osobom. Bardzo szybko poznano ją w całym aśramie.
139
Sai Gajatri
Om Śri Sathya Sai Dewaja widmahe
Parthi Nathaja dhimahe
Tanno Sai praćodajat |
140 |
Śiwa Gajatri
Om Tat Puruszaja widmahe
Mahadewaja dhimahe
Tanno Rudrah praćodajat | 206
|
Swami opowiedział nam historię o układzie, jaki Indie zawarły z innym
państwem. Wyjaśnił, że cały traktat został wyryty na olbrzymim
szmaragdzie, który jest teraz przechowywany w tym samym muzeum, w którym
znajdowała się statua Kriszny [którą Swami pokazywał przed chwilą zebranym].
„Zdobędę ją dla was” powiedział. Kiedy przestał poruszać ręką, w
Jego dłoniach ukazał się bardzo duży szmaragd. Wszyscy wstrzymali oddech!
Jakże niezwykłe, magiczne było to wydarzenie! Podawaliśmy sobie
szmaragd bardzo wolno, chcąc przedłużyć te wyjątkowe chwile.
„Przekazujcie szybciej” — łagodnie ponaglił nas Swami — „Muszę
zwrócić go do muzeum zanim strażnik zorientuje się, że zniknął”. 146
[Matka] przygotowała się na otrzymanie [obiecanego przez Swamiego
lingamu, jajokształtnego przedmiotu kultu] udając się do
pandita [nauczyciela] w Prasanthi Nilayam, aby nauczyć się
abhiszeka pudźy (rozbudowanej ceremonii,
obejmującej kąpiel lingamu i niezbędnej we właściwym czczeniu).
Pewnego dnia w Brindavanie, kiedy moja matka siedziała w domu Swamiego i
mentalnie odprawiała wszystkie kroki pudźy (obrządku czczenia),
Swami podszedł do niej i wyszeptał, że powinna kontynuować „mentalną
pudźę”, gdyż o wiele przewyższa ona pudźę fizyczną. [...]
Zrozumiała z tego, co Swami powiedział, że jednak nie da jej lingamu.
Matka powiedziała, że nieco ją to odprężyło, gdyż posiadanie
lingamu łączy się z wielką odpowiedzialnością; nie można nawet
na jeden dzień zaniedbać wykonywania pudźy, gdyż lingam
jest żywą istotą, odżywianą i utrzymywaną przy życiu przez ten
obrządek. [...] Dziewięć lat później Swami zmaterializował matce
dokładną kopię tamtego lingamu [który miała w Brindavanie].
Kolor i znaki szczególne były identyczne.
Instrukcja pudźy Swamiego, obejmującej kąpiel lingamu
w mleku (mleko to miała spożywać ze swoim mężem), była uproszczoną
wersją długiego, wyszukanego rytuału, jakiego nauczyła się od
pandita. Jest ona teraz bardzo zadowolona ze swojego lingamu
i już nie uważa go za odpowiedzialność lecz raczej za świętą,
codzienną wspólnotę, która wielce podnosi jej ducha. Matka uważa
lingam za wielkiego łącznika ze Swamim. 173/174
Następnego dnia, kiedy Swami siedział w swoim krześle w audytorium
Poornachandra podczas bhadźanu, moja matka patrzyła na Niego
i zobaczyła jak twarz Swamiego powoli zmienia się w coś, co uznała za
wielkiego boga Śiwę.
Był majestatyczny i imponujący, z orlim nosem i dziwnym podłużnym nakryciem
głowy. Iskrzące błękitne światło emanowało z Jego oczu i rąk.
Obserwowała ten nadzwyczajny fenomen z wielkim odczuciem szacunku, będąc
w stanie podniosłego ducha aż do końca bhadźanów. 176
[Swami] powiedział:
Moce każdego tkwią w nim samym. Jeśli będziemy biegać od miejsca
do miejsca, pozwalając słabemu umysłowi zapanować nad nami, jak wtedy
mamy zdobyć siłę umysłu? Rozwiń ją w sobie; ta duchowa moc jest w
TOBIE. Bóg nie jest zewnętrzny; Bóg nie jest poza tobą; Bóg jest w tobie.
Przy innej okazji, pewna kobieta upierała się, że chce zostać uzdrowicielką
i pocieszycielką. „Tak, tak” — powiedział jej Swami. Ale potem na
osobności stwierdził: „Jeśli nie jesteś w stanie siebie uleczyć, nie możesz
leczyć nikogo [innego]”. Ludzi fascynują wszelkiego rodzaju moce, a to
sugeruje, że brak im przymiotu zaufania do siebie samych, które Swami
każe nam rozwinąć najpierw. Pokazuje to również brak wiary w Swamiego,
który jest naszą JAŹNIĄ. [...] Idąc do takich ludzi
szkodzimy sobie samym przez odcięcie się od pomocy Boga. Ranimy
siebie przez zaprzeczenie samej naszej podstawie i wierze, że Bóg jest w nas.
Przez pokładanie naszej wiary w innej ludzkiej istocie słabnie nasza wiara w
Boga. Przyznajemy, że nie potrafimy ustanowić bezpośredniego łącza, i
nigdy nie zdołamy. Skoro nie wykręcamy bezpośredniego numeru telefonu do
Boga, czy możemy oczekiwać, że On odpowie na telefon?
W chwili, gdy w refleksji zrozumiałam te prawdy, powiedziałam „do widzenia”
mojemu zaprzyjaźnionemu uzdrowicielowi [który mnie leczył] i
całemu zainteresowaniu oraz fascynacji tymi zjawiskami i zaczęłam
wykręcać bezpośredni numer. Swami szybko odpowiedział i potwierdził:
„Kiedy twoja wiara spotyka się z moją miłością, wtedy następuje
uzdrowienie”. 199
Ostatnimi laty zauważyłam że do aśramu przybywa coraz więcej
uzdrawiaczy, ludzi z pewnymi mocami psychicznymi i tych,
co utrzymują, że mają łączność z duchami — albo nawet ze Swamim.
Przykro jest patrzeć, jak wykorzystują słabość i łatwowierność tych
licznych zbolałych, zrozpaczonych ludzi w celu wyniesienia siebie zamiast
Najwyższego Uzdrawiacza. Swami radzi:
Każda korzyść (od uzdrawiacza) jest tylko tymczasowym uczuciem
ulgi i nie jest rzeczywista. Jeśli uzdrowienie się zdarzy, to jest tak
dlatego, że dana osoba miała uczucie lub myśl o Bogu. Bóg jest w tobie.
Leczy on od środka.
201
[Swami] telepatycznie powiedział mi: „Zamierzam poślubić cię
z niepalącym; lepiej przestań palić!” Nikt nie wiedział, że palę. [...
Wcześniej] rozpaczliwie próbowałam zerwać z paleniem i udało mi się
ograniczyć do zaledwie kilku papierosów na dzień, lecz stwierdziłam, że
jest dla mnie niemożliwe całkowite rzucenie tego nałogu. Paliłam w łazience.
[...] W tym przypadku, po latach zmagania się z nawykiem, którego nie
lubiłam, a którego nie mogłam się pozbyć, wystarczyło tylko wysłuchanie
słów Swamiego, by rzucić to przyzwyczajenie natychmiastowo i bez specjalnej
walki. To, że mogłam to zrobić, jest namacalnym i kategorycznym dowodem, że
nie było to zdobyte wysiłkiem czy działaniem, lecz bez wątpienia
pochodziło z Jego łaski. 203/204
13. Czy jesteś gotowa na wyzwolenie? |
Większość z nas sądzi, że jest gotowa zrobić to, co Swami nam mówi, albo
myśli, że wie czego chce. Kiedy Swami poddaje nas próbie, w której wychodzi
na wierzch nasza rzeczywista osobowość, jest to prawdziwe objawienie i
wskaźnik naszego postępu. Tak było w przypadku wielbicielki, która
wylewnie wyjawiła swoją miłość i oddanie Swamiemu. Kiedy spytał ją czego
chce, odpowiedziała z wielką żarliwością i pewnością: „Wyzwolenia!”
„Dam ci wyzwolenie teraz. Czy jesteś gotowa w tej chwili porzucić swoje
życie?” — spytał ją Swami. Blednąc i zaniemówiwszy pani ta spuściła
oczy i cicho usiadła, by więcej nie podnieść tego tematu. 221/222
[Podczas ślubu Diany z Robertem Swami powiedział m.in.:] „Niekiedy
jest naturalne, że się gniewacie, że pojawia się ego, irytacja, napięcie.
Musicie wykazywać dostosowywanie się i zrozumienie. Najpierw musicie
wzajemnie rozumieć siebie. Po tym przystosowanie się będzie łatwe.
Najpierw zrozumienie. W drugiej kolejności dostosowanie się. 90%
ludzi próbuje najpierw przystosowania. Jest to zły sposób, na opak.
Najpierw zrozumienie.
Żona musi mówić 'O, mój mąż jest bardzo dobrym człowiekiem, jest
utalentowany'. Mąż musi potrafić z przekonaniem powiedzieć, że żona
nie ma absolutnie żadnych wątpliwości.”
228/229
15. 100-procentowa Hinduska |
Kiedy Swami powiedział mi raz, że jestem stuprocentową Hinduską,
przyjęłam to za komplement, gdyż w tamtym okresie usilnie starałam się
upodobnić się do nich. Myślałam, że o wiele przewyższają oni ludzi
Zachodu. Teraz uświadomiłam sobie, że wówczas delikatnie drwił ze mnie
starając się przebudzić mnie na fakt, że nie ma wyższych ani niższych
i nie ma potrzeby upodabniać się do kogokolwiek innego. 233
16. Godziny pomyślne i feralne |
4 kwietnia 1980 r.(w Wielki Piątek) minutę po końcu Rahukali
urodził się mój syn, David Sathya. Ale cesarskie cięcie odbyło się
dokładnie w środku Rahukali. Wiedziałam, że oznacza to dla mnie
trudne czasy. Problemy okazały się znacznie gorsze, niż mogłam sobie
wyobrazić. Doświadczyłam rozdzierającego bólu i trudności w oddychaniu
spowodowane dyslokacją żeber; straciłam też niemal całkowiecie włosy.
Miałam również wielkie problemy i ból spowodowaneu zanikiem wydzielania mleka.
Na dobitkę David miał silną kolkę i płakał nieprzerwanie dzień i noc
przez cały miesiąc, pogarszając mój i tak nienajlepszy stan nerwów.
O Rahukali dowiedzieliśmy się [z mężem Robertem] w Indiach i tam
ją studiowaliśmy i przestrzegaliśmy. W krajach Zachodu jest ona praktycznie
w ogóle nieznana. Rahukala oznacza niepomyślny (albo zły) czas.
Twierdzi się, że każdego dnia na słońcu przemieszczają się ciemne plamy.
Plamy te mają negatywny wpływ na nasze umysły i na ziemię na przeciąg
półtorej minuty każdego dnia. Ponieważ znalezienie dokładnego momentu
początku tego okresu wymaga skomplikowanych rachunków, dla bezpieczeństwa
każdego dnia półtorej godziny uznaje się za niepomyślne.
Istnieje również pomyślny (albo dobry) czas, Gulikakala; ten okres
obejmuje półtorej godziny w każdym dniu, które są bardzo korzystne.
Trzeci okres, Jamagada (czas wypadków) dla jakiejś przyczyny nie jest
przestrzegany tak skrupulatnie jak tamte dwa.
Ponieważ sam Swami przestrzega tych okresów (oczywiście dla naszego dobra,
gdyż jest On poza ich wpływem) szczególnie, kiedy podróżuje, planuje
śluby, inauguracje i inne specjalne wydarzenia, zaczęliśmy studiować i
przestrzegać tę teorię. Ciągle powtarzanie się przypadku nie można
nazwać koincydencją. Przekonaliśmy się o słuszności tej teorii
po wielu latach sprawdzania za każdym razem, kiedy zdarzył się wypadek,
czy przypadł na Rahukalę albo Jamagandę.
Kilka lat temu zauważyłam, że Prezydent Regan został postrzelony
w czasie Jamagandy. Nawet tak małe rzeczy, jak upadki, skaleczenia i
potłuczenia, często zdarzają się podczas Rahukali. Wielbiciele
wiedzą, że kiedy Swami podróżuje gdziekolwiek samochodem, wyrusza przed
albo po, ale nigdy podczas Rahukali.
Pewnego razu w Brindavanie inaugurowano nowy dom w czasie Rahukali.
Wszyscy mówili, że jest to pewna wskazówka, że coś niedobrego stanie
się z tym domem i rodziną. I rzeczywiście, tragedia dotknęła każdego
członka tego mieszkania i w końcu dom został opuszczony.
Po niezliczonych dowodach na przestrzeni dwudziestu lat obserwacji, jestem
przekonana, że teoria wpływu plam na słońcu na ziemię i nasze umysły
jest faktem, który ma oparcie w wielu wielkich prawdach objawionych przez
hinduskich mędrców tysiące lat temu. Dopiero ostatnio teorie te zaczynają
być sprawdzane i przyjmowane przez naukę Zachodu.
Rahukala i Gulikakala są tu podane zgodnie z czasem
słonecznym. W krajach, gdzie obowiązuje czas letni, należy dodać jedną godzinę. 244-246
Tabela Diany poszerzona (przez KMB) o czasy Jamagandy
Okres: |
Rahukala |
Gulikakala | Jamaganda |
Dzień | (niepomyślny) |
(pomyślny) | (niepomyślny) |
Niedziela | 16:30 – 18:00 | 15:00 – 16:30 | 12:00 – 13:30 |
Poniedziałek | 7:30 – 9:00 | 13:30 – 15:00 | 10:30 – 12:00 |
Wtorek | 15:00 – 16:30 | 12:00 – 13:30 | 9:00 – 10:30 |
Środa | 12:00 – 13:30 | 10:30 – 12:00 | 7:30 – 9:00 |
Czwartek | 13:30 – 15:00 | 9:00 – 10:30 | 6:00 – 7:30 |
Piątek | 10:30 – 12:00 | 7:30 – 9:00 | 15:00 – 16:30 |
Sobota | 9:00 – 10:30 | 6:00 – 7:30 | 13:30 – 15:00 |
|
Komentarz KMB:
W powyższej tabelce Diana podała czasy dla przypadku, gdy dzień trwa dokładnie
12 godzin i używamy czasu słonecznego prawdziwego. Reguła jest jednak taka, że
czas trwania godzin pomyślnych lub niepomyślnych oblicza się dzieląc faktyczną
długość dnia (czas od wschodu do zachodu Słońca w danym miejscu) na 8 równych
przedziałów zwanych muhurtami. Wtedy np. rahukala przypada:
w niedzielę na 8 muhurtę (czyli ostatni przedział, bezpośrednio przed
zachodem Słońca), w poniedziałek na 2-gą, we wtorek na 7-mą, w środę, na 5-tą,
we czwartek na 6-tą, w piątek na 4-tą i w sobotę na 3-cią muhurtę.
Zatem w rzeczywistości przedziały czasowe są dla każdego dnia roku inne i inne
dla różnych miejsc, gdyż Słońce wschodzi w różnych miejscach i dniach o różnych
godzinach. W okolicy równonocy (w drugiej połowie marca i w drugiej połowie września)
podane przez Dianę godziny można przyjąć jako godziny czasu urzędowego (zatem trzeba
pamiętać o dodaniu jednej godziny, gdy obowiązuje czas letni, tj. obecnie w Polsce
od ostatniej niedzieli marca do ostatniej niedzieli października). Dla praktycznego
stosowania rozsądne będzie więc skorzystanie z kalendarza ze wschodami
i zachodami Słońca. Taki kalendarz na lata 2011-2020 udostępniam
tutaj.
|
Kilka lat temu w pokoju interview, Swami spytał o imię mojego
syna. „David Sathya" — odpowiedział syn. „David to imię żydowskiego
króla" — stwierdził Swami. Następnie, patrząc na mnie, spytał: „Czy
jesteś Żydówką?” „Nie, Swami”. „Czy jesteś chrześcijanką?” I znów
odpowiedziałam „Nie, Swami”. „Więc kim jesteś?” — spytał Swami.
Nie potrafiłam odpowiedzieć. Grzebałam w myślach szukając odpowiedniej
definicji, ale zajęło mi to zbyt wiele czasu i zmienił temat.
„Dlaczego spytał mnie o to?” — zastanawiałam się później. Wie, że
jestem Jego wielbicielką. Nie mogłam Mu powiedzieć tego wprost, gdyż
słyszałam jak mówił, że nie powinniśmy sami siebie nazywać
wielbicielami, gdyż Jego sprawą jest powiedzieć czy mamy
niezbędne kwalifikacje, by być nazywani wielbicielami. Wiedziałam,
że pytanie miało głębszy sens i zapamiętałam Jego słowa, przez
lata próbując znaleźć Jego prawdziwy cel zadania tego pytania.
Znacznie później, szperając w księgarni, zwróciłam uwagę na książkę
o Tao napisaną przez mistrza. Kupiłam ją i przyniosłam do domu. Im
dłużej ją czytałam, tym bardziej te nauki mnie fascynowały. W ciągu
kilku dni całkowicie ugrzęzłam i zatopiłam się w filozofii Tao.
Widziałam i byłam świadoma „Czi” (energii) wszędzie i w myślach
papugowałam całą taoistyczną terminologię, aż nie przeczytałam jednej z ich
„Wskazówek samoobrony”, która mówiła: „Nie chodź do miejsc, z którymi
nie jesteś powiązany duchowo; takie wizyty mogą przyprawić o chorobę lub
śmierć”.
To mocne sformułowanie poruszyło mnie do głębi i przypomniałam sobie
słowa Swamiego „Kim jesteś?”. Jego słowa obudziły mnie i natychmiastowo
usunęły zły okres fascynacji, która subtelnie mnie opanowała.
Uzmysłowiłem sobie, że trzeba trwać przy jednym nauczycielu z
zaangażowaniem się pełnym sercem. W istocie Swami pewnego dnia powiedział
mojemu mężowi, Robertowi, że największą wadą Jego zachodnich
wielbicieli jest brak wytrwałego zaangażowania. Kop jeden głęboki dół
zamiast wielu płytkich, mówi Swami. Zapomniałam o subtelnych pułapkach,
które mogą czaić się, gdy miesza się energie duchowe; taki zwrot umysłu
na inną częstość może spowodować wielkie zamieszanie i może
wystąpić zwyczajnie poprzez czytanie innego rodzaju nauk.
Swami świetnie opisuje relację między Bogiem i Jego wielbicielem za
pomocą analogii, w której Jego można porównać do elektryczności, a nas
do żarówek. Wszyscy mamy różne napięcia i wibrujemy na różnych
poziomach. Kiedy podłączy się nas do Swamiego, dostarcza On nam właściwego
napięcia, jakie nasza fizyczna powłoka może znieść i wtedy prąd
płynie równomiernie i gładko.
Dlaczego w nirwikalpa samadhi (bardzo wysokim stanie świadomości)
można przeżyć tylko 21 dni? Ponieważ otrzymywane w tym stanie napięcie
jest tak wysokie, przepala ono i prowadzi do spięcia w naszym systemie
nerwowym. Dlaczego tak ważne jest dobre towarzystwo? Jedynie dlatego,
że pozytywna energia wzmacnia i odradza; z drugiej strony, negatywna energia
przenika, niszczy i wybija z równowagi naszą własną. Czym są słowa?
Energią. Im silniejsza jest moc w myślach, tym większy będą miały
słowa wpływ na nas. Często doświadczaliśmy, że po przeczytaniu tylko
kilku słów Swamiego, miały one moc pobudzania naszych serc, wyostrzania
intelektu i transformowania nas.
Najbardziej rozwinięte istoty radzą nam oddanie się jednemu nauczycielowi
nie dlatego, że uważają się za lepszych od innych albo czynią
rozróżnienie „wyższych” i „niższych” nauczycieli, lecz z powodu
miłości do ucznia i jego bezpieczeństwa, gdyż wiedzą, że nie ma on dość
siły ani zdolności rozróżniania, aby „igrać” z potężnym prądem duchowym.
Są [jednak] tacy, co taplają albo lekceważą albo flirtują przechodząc od
jednego nauczyciela do drugiego najwyraźniej bez poważnego zaangażowania. Ci,
którzy należą do takiej grupy, niezmiennie powiadają: „Wszystko jest
jednym”, albo „Swami jest w każdym”. Mówienie „wszystko jest jednym”
albo adwajta (niedualizm) nie jest koncepcją, którą można
zrozumieć będąc w stanie dwoistej świadomości, tzn. dopóty, dopóki
czujemy się oddzielni od Boga. Wpierw musimy stać się zaprawionymi
przewodami, nim w pełni zdołamy ujarzmić i przyjąć „prąd”. Wcześniej
nasze kruche systemy nie zniosą mnogości prądów.
Swami często nazywa nas „okresowymi” wielbicielami. W światowych sprawach
stosuje się metafora: nie możemy oczekiwać pełnych korzyści, jeśli
pracujemy na część etatu. Drogi Swami; jak cierpliwie nas On szkoli.
Rok w rok łagodnie powtarza i powtarza te same rzeczy tak, jak my
postępujemy z naszymi dziećmi, czekając na dzień, kiedy dojrzejemy,
przebudzimy się i może zaczniemy praktykować przynajmniej kilka Jego nauk.
Jak subtelnie ostrzegł mnie o tym, co ma nadejść i jak szybko Jego słowa
— kiedyś zapamiętane — nabrały mocy usunięcia zmory fascynacji.
257-260
Po śmierci [psa] Brahmy, moja matka pragnęła mieć innego psa, dlatego
— jak zwykła to czynić — zwróciła to pragnienie do Swamiego
pytając Go w modlitwie czy powinna mieć innego psa. Tejże nocy miała sen ze
Swamim. Z Jego ciała wyszła dostojna suczka saluki [stara rasa psa
wyhodowana w krajach arabskich; wysoki, szczupły]. Swami bawił się przez
chwilę z psem nim saluki znów znikła w Jego ciele. Powiedział do matki:
„Jest to twój syn”.
[Diana telefonicznie znalazła kobietę, która z pewnymi
oporami zgodziła się przyprowadzić do obejrzenia dorosłego saluki.]
Tej nocy owa kobieta śniła, że dziwny człowiek — o krzaczastych
włosach — powiedział jej, aby wzięła ze sobą innego saluki. Nie
miała zamiaru przyprowadzać tego psa ani go sprzedawać, gdyż był wyjątkowo
wrażliwy i była z niego dumna. Ponadto, ponieważ był on prawnukiem
słynnego czampiona [mistrza] Brahmy (naszego poprzedniego psa), był to
okaz bardzo cenny.
[...] Kiedy kobieta weszła do naszego domu, natychmiast wskazała wielki
obraz Swamiego i spytała kim On jest. Ze łzami w oczach opowiedziała nam
swój sen dodając, że było to pierwsze przeżycie duchowe w jej życiu.
Potem, kiedy matka i ja spojrzałyśmy na te dwa saluki, matka natychmiast
rozpoznała tego psa ze snu i dostrzegła w jego oczach duszę poprzedniego
Brahmy. Nie mieliśmy ani odrobiny wątpliwości; był to bardzo radosny moment
— odnaleść starego przyjaciela. Kobietę zamurowało, a pies niewątpliwie
był zdezorientowany naszymi wyrazami uczuć i rozpoznania.
Ta miła i szczodra kobieta podarowała nam tego psa. Stwierdziła, że
nie mogła wziąć pieniędzy za psa, którego nie zamierzała nawet
sprzedawać i który przyniósł jej tak rzadkie duchowe przeżycie.
Musieliśmy nazwać go Brahma, gdyż był on naszym starym Brahmą.
Udowodnił to już na samym początku przez imitowanie wszystkich zachowań,
jakie prezentował poprzedni Brahma — włącznie z odmową jedzenia,
o ile nie podano karmy w dokładnie to samo miejsce.
W tej inkarnacji Brahma stał się sattwicznym (czystym) do skrajności jaką
mogę sobie wyobrazić w przypadku psa. [...] Raja [mój przybrany ojciec]
mimo, że był pod wielu względami ścisłym Brahminem, chołubił go i
traktował jak syna. 262-264
19. Dwukrotne wskrzeszenie Rajy |
[Przybrany ojciec Diany, Desikacharya Rajagopalacharya, nazywany w
książce krótko Raja, albo Rajagopal, to interesująca postać. W tym samym
czasie, co Dźiddu Krisznamurtim, Towarzystwo Teozoficzne zaopiekowało się nim i
przez wiele lat współpracował z Krisznamurtim rozpowszechniając jego nauki
oraz organizując mu wystąpienia. W ostatnich kilkunastu latach swojego życia
Krisznamurti niesławnie wytoczył trzy procesy sądowe Rajy, w których Raja
nie chciał brać udziału, ale w końcu (m.in. za poradą Baby, który
przysłał mu telegram: „WALCZ O PRAWDĘ DO KOŃCA. NIE MARTW SIĘ. JESTEM
PO TWEJ STRONIE. BĄDŹ ODWAŻNY. PRAWDA JEST BOGIEM. ŻYJ W PRAWDZIE.”)
zdecydywał walczyć w obronie prawdy. Tuż przed przesłuchaniem w 1986r.
Krisznamurti zmarł i, jak pisze Diana, prawda pozostanie ukryta jeszcze
przez wiele lat. W drugiej części tego rozdziału autorka pisze:]
Kiedy tylko [moja matka] wyjechała [ze Stanów do Baby], zdrowie mego
ojca pogorszyło się i przestał jeść. Przez pewien czas
jedynym jego pożywieniem był kubek koziego mleka na dzień, ale wkrótce
nawet tego odmówił. Zaczął gwałtownie podupadać na zdrowiu i niebawem stał
się tak słaby, że nie był zdolny opuścić łóżka.
Na krótko przed tym, nim całkowicie stracił głos, wymógł na mnie
obietnicę, że nie napiszę do Matki i nie powiadomię jej jak naprawdę
bardzo był chory. Spokojnie i zdecydowanie powiedział mi, że wiedział
iż był to dla niego czas na odejście i że prawdopodobnie Swami celowo
spowodował, że moja matka jest teraz nieobecna, gdyż nie zniosłaby
widoku jego umierania.
Raja zawsze mówił nam, że w takiej sytuacji nie
będzie chciał żadnej pomocy medycznej. Nie chciał być posłany do szpitala
ani przedłużać sobie życia. Wierzył, że naturze powinno się pozwolić
działać swobodnie i bez heroicznych wyczynów ze strony lekarzy. Takie
ograniczenia nie jest łatwo ani bezboleśnie znieść w przypadku kochanej
osoby. My tu, na Zachodzie, nie zostaliśmy w ogóle wychowani do postawy
pasywnej zgody i rezygnacji w stosunku do przebiegu życia. Chcemy, by było
po naszemu i zwykle zawzięcie o to walczymy na przekór prądom, gdyż mocno
wierzymy, że jesteśmy „sprawcami”.
Podczas gdy Raja był bardzo pogodny i spokojnie przyjmował śmierć,
ja byłam całkowicie rozbita i zrozpaczona. Nie dowierzając własnemu
instynktowi podpowiadającemu, że on rzeczywiście umiera, dla własnego
spokoju przekonałam Raję, żeby zgodził się na wezwanie lekarza tylko
po to, by postawił diagnozę. Po przebadaniu doktor doszedł do wniosku,
że Raja ma bardzo zaawansowane zapalenie płuc. Potwierdził on moje
obawy, że było bardzo prawdopodobne, iż Raja odejdzie któregoś z
najbliższych dni. Powiedział, że Raja powinien natychmiast być
hospitalizowany, niemniej miał dość zrozumienia, aby uszanować jego
życzenia i pozwolić mu umrzeć we własnym łóżku.
Teraz, kiedy miałam już potwierdzenie krytycznego stanu Rajy, wpadłam w
okropną rozterkę w sprawie mojej lojalności. Obiecałam Matce, że
zawiadomię ją, a ojcu obiecałam, że tego nie zrobię. Wiedziałam też,
że Swami był świadomy sytuacji i że w tym przypadku bezpośrednio
tak to wszystko zaplanował. Ale co robić? Czy powinnam pozwolić biec
wypadkom i nic nie robić? Do jakiego stopnia jesteśmy sprawcami? Czy
nie zmącę czegoś swoim działaniem, czy może nawet moje działania
były zdeterminowane?
Oczywiście modliłam się, ale nie otrzymywałam jasnych odpowiedzi, gdyż
nie potrafiłam wytrwać dostatecznie długo w spokoju, by odebrać coś
albo usłyszeć poprzez moje łkania. Na szczęście [mąż] Robert
rozwiązał mój problem sam podejmując działania. Powiedział
pewnemu wielbicielowi, który wyjeżdżał do Indii, aby przekazał Matce
wieści o stanie Rajy zaraz, gdy tam dojedzie. W ten sposób uwolnił mnie
od obu obietnic.
Pewnego poranka, kiedy spacerowałam z naszymi psami w ogrodzie mego ojca
(zwykłam dwa – trzy razy na dzień sprawdzać stan Rajy), doznałam
olśnienia znaczenia snu mojej matki. Kiedyś śniła, że spytała Swamiego
o Raję. Swami odpowiedział, że wezwie Raję pośrednio po święcie
Śiwaratri i wspomniał liczbę „trzy”. Nie mogła wówczas zrozumieć,
co to oznaczało, ale teraz nagle wiedziałam bez żadnej wątpliwości, że
znaczyło to trzeciego kwietnia. Pewnego razu w Bombaju Swami powiedział
też matce: „Kiedy Raja odwiedzi Mnie, wtedy zobaczy światło”. Raja nigdy
nie widział osobiście Swamiego, tak więc 3 kwietnia 1988r. był
umówionym dniem spotkania z rzeczywistym aspektem Swamiego.
W tamtym roku na trzeciego kwietnia przypadło wskrzeszenie Chrystusa
(Niedziela Wielkanocna). Byłby to najpomyślniejszy moment dla Rajy, gdyż
żywił on głęboką miłość i związek z Chrystusem, po nadzwyczaj
inspirującej wizji Jezusa w swojej młodości. Tak więc, wczesnym
ranem we Wielkanoc poszłam do domu ojca przez całą drogę modląc się
o siłę zniesienia bólu po stracie jednej z najdroższych ukochanych
osób w moim życiu.
Weszłam powoli, dławiona emocją, do pokoju Rajy i osłupiałam patrząc na
najpiękniejszy i najbardziej niezwykły cud, jaki kiedykolwiek widziałam.
Mój drogi ojciec, który dotąd był w stanie śpiączkowym i ledwo oddychał,
teraz siedział w łóżku jakby nic nigdy się nie stało! Odzyskał nawet
swój głos (chociaż nieco chrapliwy) i prosił o jedzenie!
Wiedziałam, że to robota Swamiego. Niemniej, będąc zawsze trochę
sceptyczna w stosunku do mojej intuicji, utwierdziłam się w tym
przekonaniu, kiedy tego samego dnia otrzymałam dowód. Matka dzwoniła
z Bangalore i powiedziała, że wcześniej tego dnia Swami długo rozmawiał
z nią o Rajy. Swami powiedział, że przybył do Ojai [w Kalifornii] i
przywrócił mu życie. Rzeczywiście miał umrzeć 3 kwietnia 1988r.
Ta podróż matki do Indii okazała się najkrótsza, ale być może
najbogatsza w łaski, jakie otrzymała. Swami oddał Matce z powrotem męża,
napisał osobisty list do Rajy i zmaterializował specjalny prasad
[święcony pokarm] dla podreperowania zdrowia Rajy. Jego wielka miłość
i troska o Matkę została wyrażona w wielu długich rozmowach i, jestem
o tym przekonana, zmienił przeznaczenie Rajy w odpowiedzi na modlitwy
mojej matki.
Kiedy wróciliśmy z Robertem do Indii w lipcu, trzy miesiące później,
Swami umożliwił mi podziękowanie Mu i usłyszenie na własne uszy tego,
co powiedział. Kiedy spytał „Jak się ma twój Ojciec?”, odpowiedziałam
„Dzięki prasadowi Swamiego czuje się o wiele lepiej. Swami
potwierdził: „Tak, stracił przytomność i nie miał pulsu, ale
Swami zaopiekował się nim”.
W sierpniu 1989r. Swami zmaterializował piękne srebrne pudełko, które
wypełniło się wibhuti [święty popiół], kiedy lekko kilkakrotnie je
opukał. Poinstruował Roberta i mnie, abyśmy powiedzieli Rajy, żeby codziennie
zażywał szczyptę popiołu rozpuszczoną w wodzie w celu utrzymania zdrowia.
Swami również napisał bosko poetycki list dla Rajy, który pozwolił nam
przeczytać i zezwolił na włączenie do tej książki. Zaskoczył nas, kiedy
ujawnił nam, że Raja zmarł nie jeden raz, lecz dwukrotnie i w istocie
Swami wskrzesił go w obu tych przypadkach.
284-287
[Treść napisanego odręcznie po angielsku
listu Swamiego ze str. 256]
24.8.89.
Prasanthi Nilayam
Raja! Przyjmij moją miłość i Błogosławieństwa.
Zapalam lampę miłości. W środku ciebie
Rozpalam wewnętrzny ogień. By zasilić
pasję namiętności, żądzy, gniewu.
Związany łańcuchem przywiązania. Wyszeptałem ci
Tajemnicę zwalczania twoich wewnętrznych wrogów
Żyjąc życiem miłości, ze śpiewem imienia BOGA
Osadzając mój obraz w swoim sercu
Przenikając miłością ciało i Duszę
Boską Miłością. To, że nie znałeś mnie
przepełniło cię chwałą Jego majestatu
Nauczyłem cię oddychać w rytm hum (sohum)
Byś mógł widzieć poza zło. Och ... miłość
Z miłością i Błogosławieństwami
Raja. Sai jest zawsze z tobą, w tobie, wokół ciebie
Ty jesteś Sai
Baba
Przekaż moje wyrazy miłości i Błogosławieństwa dla Pani Raja
|
|
File translated from T<>EX
by
T<>TH, version 3.12 on 17 Aug 2002.