Kazik Borkowski (PL)

Boskie wspomnienia o Sathya Sai Babie

Fragmenty książki Diany Baskin
Grudziądz–Toruń
maj 1995
Tytuł oryginału:
Divine Memories of Sathya Sai Baba
by Diana Baskin (Prasanthi Nilayam 1990)

Spis treści
(tytuły pochodzą od tłumacza, KMB)


 1. Tajemnicza książka ................ 2
 2. Usłużyć Swamiemu! ................. 3
 3. Nepalczycy ........................ 3
 4. Upiór ............................. 4
 5. Rainbow Man” i choroba Swamiego . 5
 6. Igraszki Swamiego ................. 6
 7. Sai Gajatri ....................... 7
 8. Szmaragdowy pakt .................. 7
 9. Obrządek pudźy .................... 8
10. Wizja Śiwy ........................ 8
11. O uzdrowieniach ................... 8
12. Rzuć palenie! ..................... 9
13. Czy jesteś gotowa na wyzwolenie? .. 9
14. W małżeństwie .................... 10
15. 100-procentowa Hinduska .......... 10
16. Godziny pomyślne i feralne ....... 10
17. Kim jesteś? ...................... 11
18. Reinkarnacja psa ................. 13
19. Dwukrotne wskrzeszenie Rajy ...... 14

1. Tajemnicza książka


Profesor Gokak tłumaczył naszej grupie z telugu na angielski wyjątki z książki, którą napisał Swami. Była to książka, która — jak powiedział Swami — długo jeszcze nie zostanie opublikowana ponieważ świat nie jest na nią przygotowany. Traktowała ona o tajemnicach stworzenia świata, o tajemnicach planet i układu słonecznego, upadku ludzkości i innych fascynujących zagadnieniach. Wszyscy żywo się tym interesowaliśmy i niecierpliwie czekaliśmy odsłaniania tajemnic w kolejnych dniach. Niestety, czytanie skończyło się kiedy tylko przyjechało więcej gości. Do dziś książka ta nie została opublikowana. 75

2. Usłużyć Swamiemu!


Jakże ja tęskniłam za tym, by móc także [tak, jak Reddy] ganiać i wykonywać polecenia Swamiego; uważałam że nie może być większej satysfakcji. Ale było to niemożliwe, gdyż Swami nie miał usługujących kobiet. Moje pragnienie pozostawało marzeniem aż do pewnego pięknego dnia, który zawsze będzie mi drogi.

Tego szczególnego wieczora Swami przyszedł do nas [do mieszkania] z niespodziewaną wizytą; był z Nim Raja Reddy. Była to pora posiłku. Na piecu stał wielki garnek ryżu i warzyw. Wiedząc, że przy takiej okazji było w zwyczaju ofiarować niewielką ilość Swamiemu, podałam Mu porcję. W Indiach jest też zwyczaj jedzenia prawą ręką i Swami grzecznościowo wziął niewielką ilość w rękę i zjadł. Raja Reddy natychmiast zauważył, że ręka Swamiego wymaga wytarcia i ruszył, by dać mu chusteczkę. W tym momencie bezgłośnie krzyknęłam w myślach: „O nie! Nie bierz tej chusteczki. Jest to moja wielka szansa!” W tejże chwili Swami spojrzał na mnie, uniósł rękę na znak odmowy chusteczki Rajy i znowu spojrzał na mnie. Po tej zachęcie pędem pobiegłam do innego pokoju po chusteczkę. Swami cierpliwie czekał na wytarcie ręki aż wrócę udzielając mi tym samym najcenniejszego daru służenia Mu. 79

3. Nepalczycy


Często, kiedy nowoprzybyłe osoby nie zostają przyjęte przez Swamiego, słyszałam jak użalają się, że przyjmuje On tylko zamożne i ważne osobistości. Wiem z własnego doświadczenia, że jest to nieprawda. Mogłabym przytoczyć liczne przypadki, ale następująca historia powinna wystarczyć.

Jednym z naszych przyjaciół był nieżyjący już bogaty i wybitny Baron Albert Rothschild. Kiedy odwiedził nas w Ojai w Kaliforni, opowiedzieliśmy mu o Swamim i to go zainteresowało tak, że pojechał do Indii, aby przekonać się osobiście. Kiedy był w Brindavanie, Swamiego poinformowano, że Baron jest wśród tłumu czekających na darśan, ale Swami nie przyjął go.

Natomiast, kiedy wielka grupa Nepalczyków, zbyt biednych, by pozwolić sobie na jakikolwiek środek transportu, przeszła na pieszo całą drogę od Nepalu po to, by otrzymać darśan Swamiego, Jego serce zmiękło w obliczu ich oddania. Natychmiast zaprosił grupę do swojego domu i osobiście podawał wszystkim obiad. Przy tej okazji pozwolono i nam usługiwać Nepalczykom, którzy zebrali się pod werandą, gdyż stołówka nie pomieściła tak licznej grupy. Swami wykonywał najcięższą pracę nalewania chochlą posiłku z wiader. Cały czas przy tym przy każdej osobie pochylał się nisko nad talerzem i rozmawiał i błogosławił wszystkich po kolei. Wielu, zbyt wzruszonych wylewną miłością Swamiego aby zacząć jeść, patrzyło załzawionymi oczami i ze wzrokiem utkwionym w Nim oraz ze złożonymi w szacunku rękami. Słudzy Pana byli obsługiwani przez samego Pana.

Później Swami wysoko ocenił Nepalczyków i zwrócił nam uwagę, jak ci ludzie byli przesiąknięci duchem poświęcenia i prawdziwego oddania. Czułam się wtedy tak malutka; chciałam wymknąć się cichaczem i ukryć. W porównaniu do nich, nie zrobiłam nic, żeby zasłużyć na siedzenie u Jego stóp i dzień w dzień słuchanie Jego duchowych dyskursów. Czułam się zawstydzona i niegodna przede wszystkim z powodu tego, że uznałam, iż należała mi się ta wielka szansa bycia przy Swamim. Odczucie to wzmogło się, kiedy przy pewnej okazji Swami powiedział do mnie: „Nie wiesz jakie masz szczęście!” Wtedy zrozumiałam swoją ignorancję i postanowiłam usilnie starać się być lepszą, nawet jeśli tylko mało znaczącą osobą. 80-81

4. Upiór


Późnym wieczorem dotarliśmy [samochodami, z Sai Babą] do Ooty. Dom, w którym zamieszkaliśmy został później kupiony przez Swamiego i zamieniony na szkołę. Była to stara dwupiętrowa willa w angielskim stylu.

Po smacznym obiedzie ze Swamim, przygotowanym przez ochotników z Jego organizacji, poszliśmy spać. Nasz [tj. Diany, jej pierwszego męża Joela (słynnego „Rainbow Man-a”) i córki Christine] pokój znajdował się obok pokoju Murphetów [Howard Murphet jest autorem 4 książek o Swamim] i bezpośrednio pod pokojem Swamiego. W środku nocy, kiedy spałam — ale byłam na innym poziomie świadomości wiedząc, że jestem obok mego fizycznego ciała — wyczułam obecność złej istoty tuż za drzwiami. Wiedziałam, że miała zamiar urazić mnie; sama jej natura była mroczna, okrutna i diaboliczna. Obleciał mnie okropny strach, który spowodował, że zbudziłam się.

Zawsze byłam wrażliwa na obecność duchów i zdolna byłam odczuć ich wibracje i wiedziałam, że ten był nadzwyczaj silną i demoniczną istotą. Zbudziłam Joela, lecz on niczego nie wyczuwał prócz przejmujących zimnem lodowatych podmuchów wiatru mimo zamkniętych drzwi. Odmówiłam pójścia spać wiedząc, że ta kreatura może dopaść mnie tylko podczas snu. Joel, widząc mój podniecony stan, rozejrzał się i na szczęście znalazł lampę naftową. Mimo, że pokój był teraz oświetlony, nie mogłam zasnąć na dłużej niż każdorazowo na kilka minut; bałam się, że upiór może wrócić nie bacząc na światło.

Następnego dnia nie mogłam się powstrzymać, by nie powiedzieć Murphetom, że w tym domu straszy. Howard śmiał się z tego, ale później, gdy rozmawiał ze Swamim, opowiedział Mu o moich obawach związanych z tym miejscem. „Tak”, potwierdził Swami, „w domu tym byli pewni bardzo źli ludzie. Odejdą po pewnym czasie śpiewania bhadźanów”.

Wieczorem ludzie zebrani poza budynkiem na darśan [widzenie], zostali zaproszeni do środka na bhadźany. Zachowanie się Swamiego podczas bhadźanów też było bardzo niezwykłe. Siedział w swoim fotelu z dziwnym wyrazem twarzy. Spoglądał w górę w powietrze ze zmarszczonymi brwiami i raz po raz potrząsał głową jakby wyrażając dezaprobatę na coś, co dla całej reszty było niewidzialne. Później, tego samego wieczora, poradziłam Murphetom, aby spali ze swoją latarnią zapaloną na wypadek, gdyby jeden wieczór bhadźanów nie wystarczył, by przepędzić upiory. Howard [Murphet] był ciągle sceptyczny i nie zapalił lampy.

Rano biedny Howard ledwo co mówił, tak bolało go gardło. Udało mu się powiedzieć — zachrypłym głosem i z przerażeniem — o olbrzymiej, czarnej masie jak wskoczyła na jego pierś, kiedy spał i próbowała go udusić. Zbudził się wciąż ze świadomością prób wyrwania się z uścisków kreatury wokół gardła. Tam, gdzie kreatura dotknęła piersi i szyi, ciągle czuł silny ból. Przez pozostałe siedem dni spędzone w Ooty wszyscy spaliśmy z zapalonymi lampami. Każdego wieczora odbywały się bhadźany, na których Swami kontynuował spoglądanie w powietrze z niezadowoloną miną i dezaprobatą wobec czegoś tajemniczego.

[...] Incydent z upiorem i fakt, że był on zdolny dojść tak blisko do Swamiego, nie dawał mi spokoju. Kiedy tylko wróciliśmy do Brindavanu, zaczęłam opowiadać starym bywalcom (wielbicielom, którzy przebywali przy Swamim od Jego młodości), co się stało, prosząc o wyjaśnienie. Śmiali się z mojej naiwności i oczekiwania, że tylko dobrzy ludzie i anioły otaczają Swamiego. Czegóż oczekiwałam po Swamim, gdy przychodzili do Niego źli ludzie? Odesłania ich? Jeśliby ich odesłał, któż by pomógł tym, którzy potrzebują go najbardziej? 98-101

5. „Rainbow Man” i choroba Swamiego


Joel [Riordan, pierwszy mąż Diany, dzięki H. Murphetowi zasłynął jako „Człowiek Tęcza”; zmarł w 1982 r., już po rozwodzie] miał najniezwyklejsze stosunki ze Swamim, niepodobne do żadnego innego przypadku wielbiciela, jakiego kiedykolwiek widziałam. Bardzo niewiele rozumiał ze spraw duchowych. [...] Przy pewnej okazji Swami przyszedł do naszego domu [który był prezentem od Baby] z Rają Reddym i Joel przedstawił Mu plany konstrukcyjne, które przygotowaliśmy na urządzenie wnętrza kuchni. Swami podsunął pewną szczególną sugestię w tej materii, na którą Joel odpowiedział entuzjastycznym okrzykiem: „Swami, to wspaniały pomysł!” Raja Reddy i ja nie mogliśmy powstrzymać się od śmiechu zaskoczeni tak naiwnym stwierdzeniem. Joel wypowiedział wiele takich stwierdzeń, które możnaby uznać za naiwne lub oświeżająco proste i dziecinne.

Pewnego ranka Swami zszedł na dół ze swojej sypialni na piętrze i usiadł w swoim krześle. Kiedy zaczął pocierać nogi powiedział: „Tak bardzo bolą”. Spojrzeliśmy po sobie zaalarmowani takim stwierdzeniem lecz niezdolni spytać dlaczego, gdy Swami wstał i wyszedł na darśan. Joel z zatroskaną miną natychmiast poszedł za Swamim. Nam, kobietom, nie wolno było iść za Nim, kiedy udzielał darśanu, dlatego zostałyśmy i spekulowałyśmy szeptem, z niepokojem oczekując Jego powrotu.

Po Jego powrocie zauważyliśmy, że miał trudności w chodzeniu. Zamiast pozostać na dole do obiadu, jak to miał w zwyczaju robić, zobaczyliśmy jak kieruje się ku schodom prowadzącym do Jego sypialni. Zaczął się wspinać lecz nie podołał. Joel szybko podbiegł do Swamiego (podczas gdy nie śmiał tego zrobić żaden z innych mężczyzn), wziął Go na ręce i zaniósł do góry. Kilku mężczyzn, którzy mieli wstęp na górę, poszli tam podczas gdy my kobiety ze łzami w oczach wybiegłyśmy na zewnątrz. W stanie szoku i smutku zebrałyśmy się pod balkonem Swamiego w ciszy modląc się i mając nadzieję, że ktoś przekaże nam wieści o Jego stanie.

Kiedy wreszcie Joel zszedł na dół, podszedł do kobiet. Postępując tak, złamał regułę, że mężczyźni i kobiety nie powinni rozmawiać lub przebywać razem publicznie (o ile nie są spokrewnieni). Patetycznie i ze łzami w oczach, Joel stwierdził, że Swami był sparaliżowany od pasa w dół. [...]

Kiedy Joel powiedział nam o wielkim bólu Swamiego i opisał jak lekarz nakłuwał igłami delikatne nogi Swamiego sprawdzając czucie, prosiłyśmy, aby poprosił Swamiego żeby rozdzielił swój ból między nas. Tak bardzo chcieliśmy pomóc i czuliśmy się bezradni pragnąc zrobić coś dla Tego, którego kochaliśmy najbardziej. Joel naśladując gest Swamiego przycisnął palec wskazujący do kciuka i powiedział, że Swami stwierdził: „Nawet jeśli byłby rozłożony pośród was, żadne z was nie zniosłoby tyle z tego bólu”.

Nasi pomocnicy opowiadali, że jedną z wielu krążących plotek było to, że Swami został otruty, ale wyjaśnienie, które przedstawił Swami, nie zostało nigdy ujawnione publicznie. Swami powiedział, że pewni bardzo potężni jogini testowali Go, aby sprawdzić czy jest On rzeczywiście Awatarem. Posyłali mu coś, co możnaby najlepiej przyrównać do prądów bardzo wysokiego napięcia — wystarczającego do natychmiastowego zabicia ludzkiej istoty. Nie mógł On zwrócić im tej energii, gdyż pomarliby; tak więc przejął ją, dodając, że ostatecznie jogini ci — dzięki temu aktowi — staną się Jego wielbicielami. 107-110

6. Igraszki Swamiego


[W drodze do Ooty dojechaliśmy do umówionego miejsca spotkania ze Swamim]. Czekaliśmy i czekaliśmy, ale nie pojawiał się żaden samochód. Zaczęliśmy debatować próbując zdecydować, co robić dalej. Byłam pod wpływem wielkiego pragnienia dostania się do Ooty, które pokochałam. Myślałam również, że Swami jednak już pojechał, gdyż opóźnienie było zbyt długie. [...Pojechali licząc, że dogonią Swamiego, ale dojechali późnym wieczorem nie spotykając wozów Swamiego]. Zauważyliśmy natychmiast po liczbie ochotników oczekujących przed domem, że Swami jeszcze nie przyjechał. [...] Swami z innymi przyjechał po około 4 godzinach. Przyszedł prosto do naszego pokoju i bardzo mocnym i surowym tonem powiedział: „Gdzie byliście? Czy wiecie, że czekałem na was przez 4 godziny? Wysłałem chłopców na przód i w tył drogi, by was szukali”. Nie zrobił ani chwili przerwy, by dać nam szansę odpowiedzi, lecz kontynuował besztanie. Swami jest tak potężny w symulowaniu gniewu, że czuliśmy się maluczcy jak mrówki i pragnęliśmy zapaść się pod ziemię. Oczywiście, nie reagowaliśmy wówczas tak, jakby Jego gniew był nierzeczywisty.

Pewnego razu, kiedy Swami łajał inną kobietę, byłam tak wstrząśnięta, że spytałam Go czy naprawdę był rozgniewany. Roześmiał się i odpowiedział, że nigdy nie gniewa się, gdyż gdyby tak było spaliłby wszystko na popiół. Wielokrotnie widziałam Go jak strasznie beszta kogoś, a potem równie nagle rozkwita najsłodszym z możliwych uśmiechów. W ułamku sekundy Swami może zmienić — tak, jak nawet najwięksi aktorzy nie są zdolni robić — swój emocjonalny stan.

Kiedy tylko Swami opuścił nasz pokój, wszystkie panie rzuciły się na nas pełne oburzenia i gniewu za to, że śmieliśmy kazać ich ukochanemu Swamiemu czekać aż 4 godziny. Myślicie, że kim jesteście?, pytały. [...] Następnego rana, kiedy żadna z tamtych pań nie widziała Go, Swami przyszedł do naszego pokoju i był zwykłą sobie słodyczą, normalnym sobą. Dotknęliśmy Jego stóp z wdzięczności i poszliśmy za Nim do stołowki na śniadanie.

[...] Później dowiedzieliśmy się od kogoś, kto był w samochodzie ze Swamim, że kiedy nasze samochody rozeszły się na drodze do Ooty, Swami posłał chłopców w poszukiwaniu nas udając, że nie wie gdzie jesteśmy; ale zapewnił tego mężczyznę, że nie ma powodu do obaw. Powiedział mu, że córka Rajagopala (czyli ja) tłumaczy właśnie kierowcy swojego samochodu jak dojechać do domu w Ooty. Jego dramaty są często trudne do rozwikłania.

[... Po 10 dniach] w drodze powrotnej do Brindavanu z Ooty spotkała nas awaria samochodu w okolicach Mysore i musieliśmy odczekać dokładnie 4 godziny na naprawę. Nasza karma dosięgła nas błyskawicznie. Nawet przy wybaczeniu Swamiego długi muszą zostać spłacone! 124-128.

[Podobnie udawane uczucia Swamiego i zabawna Jego igraszka opisana jest na str.61-63. Swami udzielał specjalnego ślubu Cowanom (ten sam Cowan został wskrzeszony po śmierci w Madrasie) i podczas ceremonii zabrakło girlandy. Swami zachował się tak, jakby stało się nieszczęście i bez tej girlandy nie można kontynuować uroczystości (żona Cowana wcześniej zapewniała innych, że obejdzie się bez girlandy, gdyż Swami nie dba o takie rzeczy). Po chwili konsternacji Baba niby w przebłysku olśnienia „przypomina” sobie, że w lodówce matki Diany jest piękna girlanda. Sam ją wszak kazał jej tam złożyć na przechowanie w lodówce, choć czegoś podobnego nigdy nie robił.]

7. Sai Gajatri

Sai Gajatri została przekazana we śnie pewnej pani, która później zanotowała ją na kartce. Pani ta podczas darśanu siedziała obok [mojej] matki; podała tę kartkę matce pytając ją o opinię. Nim jednak moja matka zdążyła jej się przyjrzeć, stał już przed nią Swami zapraszając ją na interview (spotkanie). Poszła na interview z tą kartką w ręce. Swami widząc kartkę powiedział: „Jest to Sai Gajatri. Odmawiaj ją; jest ona bardzo dobra”. Po interview matka powtórzyła Sai Gajatri kilku osobom. Bardzo szybko poznano ją w całym aśramie. 139

Sai Gajatri

Om Śri Sathya Sai Dewaja widmahe
Parthi Nathaja dhimahe
Tanno Sai praćodajat
140

Śiwa Gajatri

Om Tat Puruszaja widmahe
Mahadewaja dhimahe
Tanno Rudrah praćodajat
206

8. Szmaragdowy pakt


Swami opowiedział nam historię o układzie, jaki Indie zawarły z innym państwem. Wyjaśnił, że cały traktat został wyryty na olbrzymim szmaragdzie, który jest teraz przechowywany w tym samym muzeum, w którym znajdowała się statua Kriszny [którą Swami pokazywał przed chwilą zebranym]. „Zdobędę ją dla was” powiedział. Kiedy przestał poruszać ręką, w Jego dłoniach ukazał się bardzo duży szmaragd. Wszyscy wstrzymali oddech! Jakże niezwykłe, magiczne było to wydarzenie! Podawaliśmy sobie szmaragd bardzo wolno, chcąc przedłużyć te wyjątkowe chwile.

„Przekazujcie szybciej” — łagodnie ponaglił nas Swami — „Muszę zwrócić go do muzeum zanim strażnik zorientuje się, że zniknął”. 146

9. Obrządek pudźy


[Matka] przygotowała się na otrzymanie [obiecanego przez Swamiego lingamu, jajokształtnego przedmiotu kultu] udając się do pandita [nauczyciela] w Prasanthi Nilayam, aby nauczyć się abhiszeka pudźy (rozbudowanej ceremonii, obejmującej kąpiel lingamu i niezbędnej we właściwym czczeniu).

Pewnego dnia w Brindavanie, kiedy moja matka siedziała w domu Swamiego i mentalnie odprawiała wszystkie kroki pudźy (obrządku czczenia), Swami podszedł do niej i wyszeptał, że powinna kontynuować „mentalną pudźę”, gdyż o wiele przewyższa ona pudźę fizyczną. [...] Zrozumiała z tego, co Swami powiedział, że jednak nie da jej lingamu. Matka powiedziała, że nieco ją to odprężyło, gdyż posiadanie lingamu łączy się z wielką odpowiedzialnością; nie można nawet na jeden dzień zaniedbać wykonywania pudźy, gdyż lingam jest żywą istotą, odżywianą i utrzymywaną przy życiu przez ten obrządek. [...] Dziewięć lat później Swami zmaterializował matce dokładną kopię tamtego lingamu [który miała w Brindavanie]. Kolor i znaki szczególne były identyczne.

Instrukcja pudźy Swamiego, obejmującej kąpiel lingamu w mleku (mleko to miała spożywać ze swoim mężem), była uproszczoną wersją długiego, wyszukanego rytuału, jakiego nauczyła się od pandita. Jest ona teraz bardzo zadowolona ze swojego lingamu i już nie uważa go za odpowiedzialność lecz raczej za świętą, codzienną wspólnotę, która wielce podnosi jej ducha. Matka uważa lingam za wielkiego łącznika ze Swamim. 173/174

10. Wizja Śiwy


Następnego dnia, kiedy Swami siedział w swoim krześle w audytorium Poornachandra podczas bhadźanu, moja matka patrzyła na Niego i zobaczyła jak twarz Swamiego powoli zmienia się w coś, co uznała za wielkiego boga Śiwę. Był majestatyczny i imponujący, z orlim nosem i dziwnym podłużnym nakryciem głowy. Iskrzące błękitne światło emanowało z Jego oczu i rąk. Obserwowała ten nadzwyczajny fenomen z wielkim odczuciem szacunku, będąc w stanie podniosłego ducha aż do końca bhadźanów. 176

11. O uzdrowieniach


[Swami] powiedział:

Moce każdego tkwią w nim samym. Jeśli będziemy biegać od miejsca do miejsca, pozwalając słabemu umysłowi zapanować nad nami, jak wtedy mamy zdobyć siłę umysłu? Rozwiń ją w sobie; ta duchowa moc jest w TOBIE. Bóg nie jest zewnętrzny; Bóg nie jest poza tobą; Bóg jest w tobie.

Przy innej okazji, pewna kobieta upierała się, że chce zostać uzdrowicielką i pocieszycielką. „Tak, tak” — powiedział jej Swami. Ale potem na osobności stwierdził: „Jeśli nie jesteś w stanie siebie uleczyć, nie możesz leczyć nikogo [innego]”. Ludzi fascynują wszelkiego rodzaju moce, a to sugeruje, że brak im przymiotu zaufania do siebie samych, które Swami każe nam rozwinąć najpierw. Pokazuje to również brak wiary w Swamiego, który jest naszą JAŹNIĄ. [...] Idąc do takich ludzi szkodzimy sobie samym przez odcięcie się od pomocy Boga. Ranimy siebie przez zaprzeczenie samej naszej podstawie i wierze, że Bóg jest w nas. Przez pokładanie naszej wiary w innej ludzkiej istocie słabnie nasza wiara w Boga. Przyznajemy, że nie potrafimy ustanowić bezpośredniego łącza, i nigdy nie zdołamy. Skoro nie wykręcamy bezpośredniego numeru telefonu do Boga, czy możemy oczekiwać, że On odpowie na telefon?

W chwili, gdy w refleksji zrozumiałam te prawdy, powiedziałam „do widzenia” mojemu zaprzyjaźnionemu uzdrowicielowi [który mnie leczył] i całemu zainteresowaniu oraz fascynacji tymi zjawiskami i zaczęłam wykręcać bezpośredni numer. Swami szybko odpowiedział i potwierdził: „Kiedy twoja wiara spotyka się z moją miłością, wtedy następuje uzdrowienie”. 199

Ostatnimi laty zauważyłam że do aśramu przybywa coraz więcej uzdrawiaczy, ludzi z pewnymi mocami psychicznymi i tych, co utrzymują, że mają łączność z duchami — albo nawet ze Swamim. Przykro jest patrzeć, jak wykorzystują słabość i łatwowierność tych licznych zbolałych, zrozpaczonych ludzi w celu wyniesienia siebie zamiast Najwyższego Uzdrawiacza. Swami radzi:

Każda korzyść (od uzdrawiacza) jest tylko tymczasowym uczuciem ulgi i nie jest rzeczywista. Jeśli uzdrowienie się zdarzy, to jest tak dlatego, że dana osoba miała uczucie lub myśl o Bogu. Bóg jest w tobie. Leczy on od środka. 201

12. Rzuć palenie!


[Swami] telepatycznie powiedział mi: „Zamierzam poślubić cię z niepalącym; lepiej przestań palić!” Nikt nie wiedział, że palę. [... Wcześniej] rozpaczliwie próbowałam zerwać z paleniem i udało mi się ograniczyć do zaledwie kilku papierosów na dzień, lecz stwierdziłam, że jest dla mnie niemożliwe całkowite rzucenie tego nałogu. Paliłam w łazience. [...] W tym przypadku, po latach zmagania się z nawykiem, którego nie lubiłam, a którego nie mogłam się pozbyć, wystarczyło tylko wysłuchanie słów Swamiego, by rzucić to przyzwyczajenie natychmiastowo i bez specjalnej walki. To, że mogłam to zrobić, jest namacalnym i kategorycznym dowodem, że nie było to zdobyte wysiłkiem czy działaniem, lecz bez wątpienia pochodziło z Jego łaski. 203/204

13. Czy jesteś gotowa na wyzwolenie?


Większość z nas sądzi, że jest gotowa zrobić to, co Swami nam mówi, albo myśli, że wie czego chce. Kiedy Swami poddaje nas próbie, w której wychodzi na wierzch nasza rzeczywista osobowość, jest to prawdziwe objawienie i wskaźnik naszego postępu. Tak było w przypadku wielbicielki, która wylewnie wyjawiła swoją miłość i oddanie Swamiemu. Kiedy spytał ją czego chce, odpowiedziała z wielką żarliwością i pewnością: „Wyzwolenia!” „Dam ci wyzwolenie teraz. Czy jesteś gotowa w tej chwili porzucić swoje życie?” — spytał ją Swami. Blednąc i zaniemówiwszy pani ta spuściła oczy i cicho usiadła, by więcej nie podnieść tego tematu. 221/222

14. W małżeństwie


[Podczas ślubu Diany z Robertem Swami powiedział m.in.:] „Niekiedy jest naturalne, że się gniewacie, że pojawia się ego, irytacja, napięcie. Musicie wykazywać dostosowywanie się i zrozumienie. Najpierw musicie wzajemnie rozumieć siebie. Po tym przystosowanie się będzie łatwe. Najpierw zrozumienie. W drugiej kolejności dostosowanie się. 90% ludzi próbuje najpierw przystosowania. Jest to zły sposób, na opak. Najpierw zrozumienie.

Żona musi mówić 'O, mój mąż jest bardzo dobrym człowiekiem, jest utalentowany'. Mąż musi potrafić z przekonaniem powiedzieć, że żona nie ma absolutnie żadnych wątpliwości.”
228/229

15. 100-procentowa Hinduska


Kiedy Swami powiedział mi raz, że jestem stuprocentową Hinduską, przyjęłam to za komplement, gdyż w tamtym okresie usilnie starałam się upodobnić się do nich. Myślałam, że o wiele przewyższają oni ludzi Zachodu. Teraz uświadomiłam sobie, że wówczas delikatnie drwił ze mnie starając się przebudzić mnie na fakt, że nie ma wyższych ani niższych i nie ma potrzeby upodabniać się do kogokolwiek innego. 233

16. Godziny pomyślne i feralne


4 kwietnia 1980 r.(w Wielki Piątek) minutę po końcu Rahukali urodził się mój syn, David Sathya. Ale cesarskie cięcie odbyło się dokładnie w środku Rahukali. Wiedziałam, że oznacza to dla mnie trudne czasy. Problemy okazały się znacznie gorsze, niż mogłam sobie wyobrazić. Doświadczyłam rozdzierającego bólu i trudności w oddychaniu spowodowane dyslokacją żeber; straciłam też niemal całkowiecie włosy. Miałam również wielkie problemy i ból spowodowaneu zanikiem wydzielania mleka. Na dobitkę David miał silną kolkę i płakał nieprzerwanie dzień i noc przez cały miesiąc, pogarszając mój i tak nienajlepszy stan nerwów.

O Rahukali dowiedzieliśmy się [z mężem Robertem] w Indiach i tam ją studiowaliśmy i przestrzegaliśmy. W krajach Zachodu jest ona praktycznie w ogóle nieznana. Rahukala oznacza niepomyślny (albo zły) czas. Twierdzi się, że każdego dnia na słońcu przemieszczają się ciemne plamy. Plamy te mają negatywny wpływ na nasze umysły i na ziemię na przeciąg półtorej minuty każdego dnia. Ponieważ znalezienie dokładnego momentu początku tego okresu wymaga skomplikowanych rachunków, dla bezpieczeństwa każdego dnia półtorej godziny uznaje się za niepomyślne.

Istnieje również pomyślny (albo dobry) czas, Gulikakala; ten okres obejmuje półtorej godziny w każdym dniu, które są bardzo korzystne. Trzeci okres, Jamagada (czas wypadków) dla jakiejś przyczyny nie jest przestrzegany tak skrupulatnie jak tamte dwa.

Ponieważ sam Swami przestrzega tych okresów (oczywiście dla naszego dobra, gdyż jest On poza ich wpływem) szczególnie, kiedy podróżuje, planuje śluby, inauguracje i inne specjalne wydarzenia, zaczęliśmy studiować i przestrzegać tę teorię. Ciągle powtarzanie się przypadku nie można nazwać koincydencją. Przekonaliśmy się o słuszności tej teorii po wielu latach sprawdzania za każdym razem, kiedy zdarzył się wypadek, czy przypadł na Rahukalę albo Jamagandę.

Kilka lat temu zauważyłam, że Prezydent Regan został postrzelony w czasie Jamagandy. Nawet tak małe rzeczy, jak upadki, skaleczenia i potłuczenia, często zdarzają się podczas Rahukali. Wielbiciele wiedzą, że kiedy Swami podróżuje gdziekolwiek samochodem, wyrusza przed albo po, ale nigdy podczas Rahukali.

Pewnego razu w Brindavanie inaugurowano nowy dom w czasie Rahukali. Wszyscy mówili, że jest to pewna wskazówka, że coś niedobrego stanie się z tym domem i rodziną. I rzeczywiście, tragedia dotknęła każdego członka tego mieszkania i w końcu dom został opuszczony.

Po niezliczonych dowodach na przestrzeni dwudziestu lat obserwacji, jestem przekonana, że teoria wpływu plam na słońcu na ziemię i nasze umysły jest faktem, który ma oparcie w wielu wielkich prawdach objawionych przez hinduskich mędrców tysiące lat temu. Dopiero ostatnio teorie te zaczynają być sprawdzane i przyjmowane przez naukę Zachodu.

Rahukala i Gulikakala są tu podane zgodnie z czasem słonecznym. W krajach, gdzie obowiązuje czas letni, należy dodać jedną godzinę. 244-246

Tabela Diany poszerzona (przez KMB) o czasy Jamagandy

Okres: Rahukala Gulikakala Jamaganda
Dzień(niepomyślny) (pomyślny) (niepomyślny)
Niedziela 16:30 – 18:00 15:00 – 16:30 12:00 – 13:30
Poniedziałek 7:30 – 9:0013:30 – 15:0010:30 – 12:00
Wtorek 15:00 – 16:3012:00 – 13:309:00 – 10:30
Środa 12:00 – 13:3010:30 – 12:007:30 – 9:00
Czwartek 13:30 – 15:009:00 – 10:306:00 – 7:30
Piątek 10:30 – 12:007:30 – 9:0015:00 – 16:30
Sobota 9:00 – 10:306:00 – 7:3013:30 – 15:00


Komentarz KMB: W powyższej tabelce Diana podała czasy dla przypadku, gdy dzień trwa dokładnie 12 godzin i używamy czasu słonecznego prawdziwego. Reguła jest jednak taka, że czas trwania godzin pomyślnych lub niepomyślnych oblicza się dzieląc faktyczną długość dnia (czas od wschodu do zachodu Słońca w danym miejscu) na 8 równych przedziałów zwanych muhurtami. Wtedy np. rahukala przypada: w niedzielę na 8 muhurtę (czyli ostatni przedział, bezpośrednio przed zachodem Słońca), w poniedziałek na 2-gą, we wtorek na 7-mą, w środę, na 5-tą, we czwartek na 6-tą, w piątek na 4-tą i w sobotę na 3-cią muhurtę. Zatem w rzeczywistości przedziały czasowe są dla każdego dnia roku inne i inne dla różnych miejsc, gdyż Słońce wschodzi w różnych miejscach i dniach o różnych godzinach. W okolicy równonocy (w drugiej połowie marca i w drugiej połowie września) podane przez Dianę godziny można przyjąć jako godziny czasu urzędowego (zatem trzeba pamiętać o dodaniu jednej godziny, gdy obowiązuje czas letni, tj. obecnie w Polsce od ostatniej niedzieli marca do ostatniej niedzieli października). Dla praktycznego stosowania rozsądne będzie więc skorzystanie z kalendarza ze wschodami i zachodami Słońca. Taki kalendarz na lata 2011-2020 udostępniam tutaj.

17. Kim jesteś?


Kilka lat temu w pokoju interview, Swami spytał o imię mojego syna. „David Sathya" — odpowiedział syn. „David to imię żydowskiego króla" — stwierdził Swami. Następnie, patrząc na mnie, spytał: „Czy jesteś Żydówką?” „Nie, Swami”. „Czy jesteś chrześcijanką?” I znów odpowiedziałam „Nie, Swami”. „Więc kim jesteś?” — spytał Swami. Nie potrafiłam odpowiedzieć. Grzebałam w myślach szukając odpowiedniej definicji, ale zajęło mi to zbyt wiele czasu i zmienił temat.

„Dlaczego spytał mnie o to?” — zastanawiałam się później. Wie, że jestem Jego wielbicielką. Nie mogłam Mu powiedzieć tego wprost, gdyż słyszałam jak mówił, że nie powinniśmy sami siebie nazywać wielbicielami, gdyż Jego sprawą jest powiedzieć czy mamy niezbędne kwalifikacje, by być nazywani wielbicielami. Wiedziałam, że pytanie miało głębszy sens i zapamiętałam Jego słowa, przez lata próbując znaleźć Jego prawdziwy cel zadania tego pytania.

Znacznie później, szperając w księgarni, zwróciłam uwagę na książkę o Tao napisaną przez mistrza. Kupiłam ją i przyniosłam do domu. Im dłużej ją czytałam, tym bardziej te nauki mnie fascynowały. W ciągu kilku dni całkowicie ugrzęzłam i zatopiłam się w filozofii Tao. Widziałam i byłam świadoma „Czi” (energii) wszędzie i w myślach papugowałam całą taoistyczną terminologię, aż nie przeczytałam jednej z ich „Wskazówek samoobrony”, która mówiła: „Nie chodź do miejsc, z którymi nie jesteś powiązany duchowo; takie wizyty mogą przyprawić o chorobę lub śmierć”.

To mocne sformułowanie poruszyło mnie do głębi i przypomniałam sobie słowa Swamiego „Kim jesteś?”. Jego słowa obudziły mnie i natychmiastowo usunęły zły okres fascynacji, która subtelnie mnie opanowała. Uzmysłowiłem sobie, że trzeba trwać przy jednym nauczycielu z zaangażowaniem się pełnym sercem. W istocie Swami pewnego dnia powiedział mojemu mężowi, Robertowi, że największą wadą Jego zachodnich wielbicieli jest brak wytrwałego zaangażowania. Kop jeden głęboki dół zamiast wielu płytkich, mówi Swami. Zapomniałam o subtelnych pułapkach, które mogą czaić się, gdy miesza się energie duchowe; taki zwrot umysłu na inną częstość może spowodować wielkie zamieszanie i może wystąpić zwyczajnie poprzez czytanie innego rodzaju nauk.

Swami świetnie opisuje relację między Bogiem i Jego wielbicielem za pomocą analogii, w której Jego można porównać do elektryczności, a nas do żarówek. Wszyscy mamy różne napięcia i wibrujemy na różnych poziomach. Kiedy podłączy się nas do Swamiego, dostarcza On nam właściwego napięcia, jakie nasza fizyczna powłoka może znieść i wtedy prąd płynie równomiernie i gładko.

Dlaczego w nirwikalpa samadhi (bardzo wysokim stanie świadomości) można przeżyć tylko 21 dni? Ponieważ otrzymywane w tym stanie napięcie jest tak wysokie, przepala ono i prowadzi do spięcia w naszym systemie nerwowym. Dlaczego tak ważne jest dobre towarzystwo? Jedynie dlatego, że pozytywna energia wzmacnia i odradza; z drugiej strony, negatywna energia przenika, niszczy i wybija z równowagi naszą własną. Czym są słowa? Energią. Im silniejsza jest moc w myślach, tym większy będą miały słowa wpływ na nas. Często doświadczaliśmy, że po przeczytaniu tylko kilku słów Swamiego, miały one moc pobudzania naszych serc, wyostrzania intelektu i transformowania nas.

Najbardziej rozwinięte istoty radzą nam oddanie się jednemu nauczycielowi nie dlatego, że uważają się za lepszych od innych albo czynią rozróżnienie „wyższych” i „niższych” nauczycieli, lecz z powodu miłości do ucznia i jego bezpieczeństwa, gdyż wiedzą, że nie ma on dość siły ani zdolności rozróżniania, aby „igrać” z potężnym prądem duchowym.

Są [jednak] tacy, co taplają albo lekceważą albo flirtują przechodząc od jednego nauczyciela do drugiego najwyraźniej bez poważnego zaangażowania. Ci, którzy należą do takiej grupy, niezmiennie powiadają: „Wszystko jest jednym”, albo „Swami jest w każdym”. Mówienie „wszystko jest jednym” albo adwajta (niedualizm) nie jest koncepcją, którą można zrozumieć będąc w stanie dwoistej świadomości, tzn. dopóty, dopóki czujemy się oddzielni od Boga. Wpierw musimy stać się zaprawionymi przewodami, nim w pełni zdołamy ujarzmić i przyjąć „prąd”. Wcześniej nasze kruche systemy nie zniosą mnogości prądów.

Swami często nazywa nas „okresowymi” wielbicielami. W światowych sprawach stosuje się metafora: nie możemy oczekiwać pełnych korzyści, jeśli pracujemy na część etatu. Drogi Swami; jak cierpliwie nas On szkoli. Rok w rok łagodnie powtarza i powtarza te same rzeczy tak, jak my postępujemy z naszymi dziećmi, czekając na dzień, kiedy dojrzejemy, przebudzimy się i może zaczniemy praktykować przynajmniej kilka Jego nauk. Jak subtelnie ostrzegł mnie o tym, co ma nadejść i jak szybko Jego słowa — kiedyś zapamiętane — nabrały mocy usunięcia zmory fascynacji. 257-260

18. Reinkarnacja psa


Po śmierci [psa] Brahmy, moja matka pragnęła mieć innego psa, dlatego — jak zwykła to czynić — zwróciła to pragnienie do Swamiego pytając Go w modlitwie czy powinna mieć innego psa. Tejże nocy miała sen ze Swamim. Z Jego ciała wyszła dostojna suczka saluki [stara rasa psa wyhodowana w krajach arabskich; wysoki, szczupły]. Swami bawił się przez chwilę z psem nim saluki znów znikła w Jego ciele. Powiedział do matki: „Jest to twój syn”.

[Diana telefonicznie znalazła kobietę, która z pewnymi oporami zgodziła się przyprowadzić do obejrzenia dorosłego saluki.]

Tej nocy owa kobieta śniła, że dziwny człowiek — o krzaczastych włosach — powiedział jej, aby wzięła ze sobą innego saluki. Nie miała zamiaru przyprowadzać tego psa ani go sprzedawać, gdyż był wyjątkowo wrażliwy i była z niego dumna. Ponadto, ponieważ był on prawnukiem słynnego czampiona [mistrza] Brahmy (naszego poprzedniego psa), był to okaz bardzo cenny.

[...] Kiedy kobieta weszła do naszego domu, natychmiast wskazała wielki obraz Swamiego i spytała kim On jest. Ze łzami w oczach opowiedziała nam swój sen dodając, że było to pierwsze przeżycie duchowe w jej życiu. Potem, kiedy matka i ja spojrzałyśmy na te dwa saluki, matka natychmiast rozpoznała tego psa ze snu i dostrzegła w jego oczach duszę poprzedniego Brahmy. Nie mieliśmy ani odrobiny wątpliwości; był to bardzo radosny moment — odnaleść starego przyjaciela. Kobietę zamurowało, a pies niewątpliwie był zdezorientowany naszymi wyrazami uczuć i rozpoznania.

Ta miła i szczodra kobieta podarowała nam tego psa. Stwierdziła, że nie mogła wziąć pieniędzy za psa, którego nie zamierzała nawet sprzedawać i który przyniósł jej tak rzadkie duchowe przeżycie. Musieliśmy nazwać go Brahma, gdyż był on naszym starym Brahmą. Udowodnił to już na samym początku przez imitowanie wszystkich zachowań, jakie prezentował poprzedni Brahma — włącznie z odmową jedzenia, o ile nie podano karmy w dokładnie to samo miejsce.

W tej inkarnacji Brahma stał się sattwicznym (czystym) do skrajności jaką mogę sobie wyobrazić w przypadku psa. [...] Raja [mój przybrany ojciec] mimo, że był pod wielu względami ścisłym Brahminem, chołubił go i traktował jak syna. 262-264

19. Dwukrotne wskrzeszenie Rajy


[Przybrany ojciec Diany, Desikacharya Rajagopalacharya, nazywany w książce krótko Raja, albo Rajagopal, to interesująca postać. W tym samym czasie, co Dźiddu Krisznamurtim, Towarzystwo Teozoficzne zaopiekowało się nim i przez wiele lat współpracował z Krisznamurtim rozpowszechniając jego nauki oraz organizując mu wystąpienia. W ostatnich kilkunastu latach swojego życia Krisznamurti niesławnie wytoczył trzy procesy sądowe Rajy, w których Raja nie chciał brać udziału, ale w końcu (m.in. za poradą Baby, który przysłał mu telegram: „WALCZ O PRAWDĘ DO KOŃCA. NIE MARTW SIĘ. JESTEM PO TWEJ STRONIE. BĄDŹ ODWAŻNY. PRAWDA JEST BOGIEM. ŻYJ W PRAWDZIE.”) zdecydywał walczyć w obronie prawdy. Tuż przed przesłuchaniem w 1986r. Krisznamurti zmarł i, jak pisze Diana, prawda pozostanie ukryta jeszcze przez wiele lat. W drugiej części tego rozdziału autorka pisze:]

Kiedy tylko [moja matka] wyjechała [ze Stanów do Baby], zdrowie mego ojca pogorszyło się i przestał jeść. Przez pewien czas jedynym jego pożywieniem był kubek koziego mleka na dzień, ale wkrótce nawet tego odmówił. Zaczął gwałtownie podupadać na zdrowiu i niebawem stał się tak słaby, że nie był zdolny opuścić łóżka.

Na krótko przed tym, nim całkowicie stracił głos, wymógł na mnie obietnicę, że nie napiszę do Matki i nie powiadomię jej jak naprawdę bardzo był chory. Spokojnie i zdecydowanie powiedział mi, że wiedział iż był to dla niego czas na odejście i że prawdopodobnie Swami celowo spowodował, że moja matka jest teraz nieobecna, gdyż nie zniosłaby widoku jego umierania.

Raja zawsze mówił nam, że w takiej sytuacji nie będzie chciał żadnej pomocy medycznej. Nie chciał być posłany do szpitala ani przedłużać sobie życia. Wierzył, że naturze powinno się pozwolić działać swobodnie i bez heroicznych wyczynów ze strony lekarzy. Takie ograniczenia nie jest łatwo ani bezboleśnie znieść w przypadku kochanej osoby. My tu, na Zachodzie, nie zostaliśmy w ogóle wychowani do postawy pasywnej zgody i rezygnacji w stosunku do przebiegu życia. Chcemy, by było po naszemu i zwykle zawzięcie o to walczymy na przekór prądom, gdyż mocno wierzymy, że jesteśmy „sprawcami”.

Podczas gdy Raja był bardzo pogodny i spokojnie przyjmował śmierć, ja byłam całkowicie rozbita i zrozpaczona. Nie dowierzając własnemu instynktowi podpowiadającemu, że on rzeczywiście umiera, dla własnego spokoju przekonałam Raję, żeby zgodził się na wezwanie lekarza tylko po to, by postawił diagnozę. Po przebadaniu doktor doszedł do wniosku, że Raja ma bardzo zaawansowane zapalenie płuc. Potwierdził on moje obawy, że było bardzo prawdopodobne, iż Raja odejdzie któregoś z najbliższych dni. Powiedział, że Raja powinien natychmiast być hospitalizowany, niemniej miał dość zrozumienia, aby uszanować jego życzenia i pozwolić mu umrzeć we własnym łóżku.

Teraz, kiedy miałam już potwierdzenie krytycznego stanu Rajy, wpadłam w okropną rozterkę w sprawie mojej lojalności. Obiecałam Matce, że zawiadomię ją, a ojcu obiecałam, że tego nie zrobię. Wiedziałam też, że Swami był świadomy sytuacji i że w tym przypadku bezpośrednio tak to wszystko zaplanował. Ale co robić? Czy powinnam pozwolić biec wypadkom i nic nie robić? Do jakiego stopnia jesteśmy sprawcami? Czy nie zmącę czegoś swoim działaniem, czy może nawet moje działania były zdeterminowane?

Oczywiście modliłam się, ale nie otrzymywałam jasnych odpowiedzi, gdyż nie potrafiłam wytrwać dostatecznie długo w spokoju, by odebrać coś albo usłyszeć poprzez moje łkania. Na szczęście [mąż] Robert rozwiązał mój problem sam podejmując działania. Powiedział pewnemu wielbicielowi, który wyjeżdżał do Indii, aby przekazał Matce wieści o stanie Rajy zaraz, gdy tam dojedzie. W ten sposób uwolnił mnie od obu obietnic.

Pewnego poranka, kiedy spacerowałam z naszymi psami w ogrodzie mego ojca (zwykłam dwa – trzy razy na dzień sprawdzać stan Rajy), doznałam olśnienia znaczenia snu mojej matki. Kiedyś śniła, że spytała Swamiego o Raję. Swami odpowiedział, że wezwie Raję pośrednio po święcie Śiwaratri i wspomniał liczbę „trzy”. Nie mogła wówczas zrozumieć, co to oznaczało, ale teraz nagle wiedziałam bez żadnej wątpliwości, że znaczyło to trzeciego kwietnia. Pewnego razu w Bombaju Swami powiedział też matce: „Kiedy Raja odwiedzi Mnie, wtedy zobaczy światło”. Raja nigdy nie widział osobiście Swamiego, tak więc 3 kwietnia 1988r. był umówionym dniem spotkania z rzeczywistym aspektem Swamiego.

W tamtym roku na trzeciego kwietnia przypadło wskrzeszenie Chrystusa (Niedziela Wielkanocna). Byłby to najpomyślniejszy moment dla Rajy, gdyż żywił on głęboką miłość i związek z Chrystusem, po nadzwyczaj inspirującej wizji Jezusa w swojej młodości. Tak więc, wczesnym ranem we Wielkanoc poszłam do domu ojca przez całą drogę modląc się o siłę zniesienia bólu po stracie jednej z najdroższych ukochanych osób w moim życiu.

Weszłam powoli, dławiona emocją, do pokoju Rajy i osłupiałam patrząc na najpiękniejszy i najbardziej niezwykły cud, jaki kiedykolwiek widziałam. Mój drogi ojciec, który dotąd był w stanie śpiączkowym i ledwo oddychał, teraz siedział w łóżku jakby nic nigdy się nie stało! Odzyskał nawet swój głos (chociaż nieco chrapliwy) i prosił o jedzenie!

Wiedziałam, że to robota Swamiego. Niemniej, będąc zawsze trochę sceptyczna w stosunku do mojej intuicji, utwierdziłam się w tym przekonaniu, kiedy tego samego dnia otrzymałam dowód. Matka dzwoniła z Bangalore i powiedziała, że wcześniej tego dnia Swami długo rozmawiał z nią o Rajy. Swami powiedział, że przybył do Ojai [w Kalifornii] i przywrócił mu życie. Rzeczywiście miał umrzeć 3 kwietnia 1988r.

Ta podróż matki do Indii okazała się najkrótsza, ale być może najbogatsza w łaski, jakie otrzymała. Swami oddał Matce z powrotem męża, napisał osobisty list do Rajy i zmaterializował specjalny prasad [święcony pokarm] dla podreperowania zdrowia Rajy. Jego wielka miłość i troska o Matkę została wyrażona w wielu długich rozmowach i, jestem o tym przekonana, zmienił przeznaczenie Rajy w odpowiedzi na modlitwy mojej matki.

Kiedy wróciliśmy z Robertem do Indii w lipcu, trzy miesiące później, Swami umożliwił mi podziękowanie Mu i usłyszenie na własne uszy tego, co powiedział. Kiedy spytał „Jak się ma twój Ojciec?”, odpowiedziałam „Dzięki prasadowi Swamiego czuje się o wiele lepiej. Swami potwierdził: „Tak, stracił przytomność i nie miał pulsu, ale Swami zaopiekował się nim”.

W sierpniu 1989r. Swami zmaterializował piękne srebrne pudełko, które wypełniło się wibhuti [święty popiół], kiedy lekko kilkakrotnie je opukał. Poinstruował Roberta i mnie, abyśmy powiedzieli Rajy, żeby codziennie zażywał szczyptę popiołu rozpuszczoną w wodzie w celu utrzymania zdrowia. Swami również napisał bosko poetycki list dla Rajy, który pozwolił nam przeczytać i zezwolił na włączenie do tej książki. Zaskoczył nas, kiedy ujawnił nam, że Raja zmarł nie jeden raz, lecz dwukrotnie i w istocie Swami wskrzesił go w obu tych przypadkach.

284-287

[Treść napisanego odręcznie po angielsku listu Swamiego ze str. 256]

24.8.89.
Prasanthi Nilayam

Raja! Przyjmij moją miłość i Błogosławieństwa.
Zapalam lampę miłości. W środku ciebie
Rozpalam wewnętrzny ogień. By zasilić
pasję namiętności, żądzy, gniewu.
Związany łańcuchem przywiązania. Wyszeptałem ci
Tajemnicę zwalczania twoich wewnętrznych wrogów
Żyjąc życiem miłości, ze śpiewem imienia BOGA
Osadzając mój obraz w swoim sercu
Przenikając miłością ciało i Duszę
Boską Miłością. To, że nie znałeś mnie
przepełniło cię chwałą Jego majestatu
Nauczyłem cię oddychać w rytm
hum (sohum)
Byś mógł widzieć poza zło. Och ... miłość
Z miłością i Błogosławieństwami
Raja. Sai jest zawsze z tobą, w tobie, wokół ciebie
Ty jesteś Sai

Baba
Przekaż moje wyrazy miłości i Błogosławieństwa dla Pani Raja


File translated from T<>EX by T<>TH, version 3.12 on 17 Aug 2002.