Matadźi Indra Devi (1899 - 2002)
25 kwietnia b.r. w Buenos Aires zmarła w wieku prawie 103 lat Indra Devi, ,,pierwsza dama jogi", jak ją określano na Zachodzie. Uczniowie nazywali ją Matadźi, co w sanskrycie znaczy Matka (końcówka -dźi dodawana jest na znak szacunku).
Urodziła się jako Eugenie Peterson w Rydze 12 maja 1899r.; ojcem był szwedzki bankier, a matką rosyjska szlachcianka. Kiedy komuniści doszli do władzy w 1917r., uciekła z matką do Berlina, gdzie została tancerką. Jej fascynacja Indiami miła początek w książce poety Rabindranatha Tagore, potem były książki o jodze, wreszcie, w 1927r., popłynęła do Indii. Tu pod pseudonimem Indra Devi stała się wschodzącą gwiazdą filmową tego kraju.
W 1930 r. wyszła za mąż za czeskiego attache z Bombaju i dzięki jego znajomościom w 1937r. trafiła do Śri Krishnamacharyi, znanego nauczyciela jogi. Z wielkimi oporami mistrz w końcu przyjął ją na pierwszą kobietę-ćela (uczennicę) i w ogóle pierwszą kobietę z Zachodu w indyjskim aśramie. Po rocznej praktyce za radą mistrza sama stała się nauczycielem jogi. Uczyła hatha jogi w Chinach, Indiach, Meksyku i Rosji. W 1947r. otworzyła pierwszą amerykańską szkołę jogi w Hollywood, w Kalifornii, ucząc m.in. takie gwiazdy jak Gloria Swanson czy Yehudi Menuhin.
Nowy rozdział w życiu Indry rozpoczął się w 1966r. wraz z odwiedzinami Awatara naszej ery, Bhagawana Śri Sathya Sai Baby, który urzekł ją swoimi naukami. Baba pozwolił jej wówczas prowadzić lekcje jogi w swoim aśramie, a później w gimnazjum dla dziewcząt w Anantapur. Spotkanie ze Swamim doprowadziło do wypracowania przez nią nowej formy jogi, którą nazwała Sai jogą. Po powrocie do Ameryki aktywnie propagowała nauki i osobę Sai. Samuel Sandweiss i wielu innych znanych później wielbicieli właśnie od niej po raz pierwszy usłyszało o Sai Babie w jej akademii Sai jogi położonej niedaleko od San Diego w Kalifornii.
Oto jak niedawno wspominali tamte lata członkowie znanej grupy muzycznej Lightstorm. ,,Po raz pierwszy usłyszeliśmy o Śri Sathya Sai Babie w 1968r. Wówczas nikt w Ameryce nic nie wiedział o Sai Babie, ale spotkała się z nim Indra Devi, gdy pojechała do Indii, aby prowadzić kurs jogi. Wróciła promieniejąc entuzjazmem do jego postaci i dała Richardowi Bockowi, naszemu wspólnemu przyjacielowi, małe zdjęcie Swamiego. Richard przyniósł to zdjęcie do domu akurat w dniu, gdy zdarzyło się nam go odwiedzić. Gdy weszliśmy do pokoju, na jego nocnej szafce leżało to czarno-białe zdjęcie. Spojrzeliśmy na obrazek i wtedy całe stworzenie zda się zamarło. Momentalnie w głębiach naszych serc poznaliśmy kim on był. Mówiliśmy do siebie: 'Gdzieżeś podziewał się tak długo? Rozglądaliśmy się, szukaliśmy przecież. Czemu tak długo zajęło ci przyjście do nas?' Spytaliśmy Richarda, kim był ten człowiek na zdjęciu. Powiedział, że nie wie, ale jest to jakiś guru, którego Indra spotkała w Indiach i że będzie miała prelekcję na ten temat tego właśnie wieczoru. Szybko załatwiliśmy wstęp i wysłuchaliśmy jej opowieści o Swamim oraz obejrzeliśmy kilka kolorowych slajdów. Patrząc na ekran, siedzieliśmy jak zauroczeni zalewającym nas oceanem radości i błogości. Czuliśmy jak wewnątrz nas wzbiera fala uniesienia, aż wylała się głośnym radosnym śmiechem." (Wkrótce potem założyli grupę Lightstorm i po kilku latach, miedzy kolejnymi wyprawami do Wietnamu — by zabawiać muzyką walczących tam Amerykanów — odwiedzili również Swamiego.)
Ostatnie 17 lat Matadźi spędziła w Argentynie, dokąd po raz pierwszy zaprosili ją wielbiciele Sathya Sai Baby w Buenos Aires w 1982r. Tutaj przez kilka jej szkół przewinęło się jakieś 25000 uczniów. ,,Dajesz miłość i światło każdemu — tym co cię kochają, co cię ranią, tym których znasz, których nie znasz. Nie ma to znaczenia, po prostu dajesz światło i miłość" — mówił ten luminarz jogi, którego praktyka opierała się na kilku zaledwie asanach, ale którego światło padało na cały świat.
Matadźi Indra Devi nie miała własnych dzieci, ale pozostawiła po sobie setki nauczycieli jogi i tysiące uczniów. Napisała około dziesięciu książek. W Sai Baba i Sai joga opisuje swoje zapierające dech wspomnienia z życia w bliskiej obecności Swamiego. Były m.in. podróże, lile, materializacje niezwykłych klejnotów, naczynie z niewyczerpalnym źródłem wibhuti i doświadczenie przebywania poza ciałem podczas święta Śiwarathri.
Wyobrażam sobie jak tam z drugiej strony na powrót dusz tego formatu czekają z radością całe zastępy Aniołów, że dusze te trafiają ,,w butach" do nieba, ale być może nie jest bez znaczenia, a z pewnością nie wyrządzimy szkody posyłając Jej własny promyk miłości i wspominając z wdzięcznością jak wiele dobrego zrobiła także dla nas głosząc światu o Awatarze i całą swoją działalnością przybliżając Złoty Wiek. Poprośmy też przymilnie, by stamtąd błogosławiła naszemu krajowi, który być może nie miał sposobności zapisać się wyraziście w Jej sercu w czasie doczesnej drogi na ziemi.
Sai Ram
KMB(ŚM 9/2002)