Kazik Borkowski (PL)

Sathya Sai Baba — Inkarnacja Boga

Vol. II
Świadectwa z Afryki Victor Kanu (fragmenty)
Tłum.: KMB Toruń, maj 1994 r.

O poczęciu Sathya Sai Baby donosił Profesor N. Kasturi w swojej książce Eswaramma — The Chosen Mather (Wybrana Matka) następująco:

Wiele lat później jednego dnia, kiedy Swami siedział w otoczeniu swoich wyznawców, nastąpiła nagła przerwa. Pewien pandit (nauczyciel) świetnie obeznany w świętych puranach poczuł nagłą potrzebę zadania pytania. ,,Swami! Czy twoja inkarnacja była praweśą (wstąpieniem, wejściem) czy prasawą (poczęciem)?" Nie bardzo mogłem pojąć związku tego pytania, które wytrąciło wszystkich z wesołego nastroju przemowy, lecz Swami znał przyczynę. Zwracając się do Eswarammy, swojej matki siedzącej na przodzie, powiedział Powiedz Rama Sarmie, co się zdarzyło tamtego dnia przy studni po tym, jak twoja teściowa ostrzegła cię.

Matka powiedziała: ,,Śniła ona o Satjanarajanie Dewie i ostrzegała mnie, bym nie bała się jeśli z woli Boga coś mi się przydarzy. Tego poranka, kiedy byłam przy studni nabierając wodę, wielka kula błękitnego światła potoczyła się w moim kierunku, a ja zemdlałam i upadłam. Poczułam, że wpłynęła we mnie". Swami zwrócił się do Rama Sarmy z uśmiechem: Oto masz odpowiedź! Nie zostałem poczęty. Była to praweśa, nie prasawa. 25/26

Masz figurkę lub obraz w pokoju, który wydzieliłeś w celu czczenia Boga. Zapalasz przed nią lub nim lampkę. Powiadasz ,,Zapaliłem lampkę". Ale czy to naprawdę ty? Kto wyposażył zestaw: oliwę, knot i lampę w potencjał wytwarzania płomienia? Kto zainspirował cię do czczenia obrazu w takiej formie? Kto to był, kto spowodował, że położyłeś lampę, zapaliłeś ją i ukłoniłeś się przed obrazem? Wszystko to Bóg. Bóg. Bóg. Nie ma nikogo innego, nic innego dla człowieka, który wie i czuje. 210

Kiedy jakiś człowiek jest dobry dla ciebie, przypisz tę dobroć boskości [tkwiącej] w nim; kiedy człowiek jest dla ciebie niedobry, ciesz się, że dałeś mu pewną satysfakcję stając się celem jego uwagi! Mędrcy nie czują się urażeni, kiedy ciało jest ranione, ponieważ wiedzą, że nie są ciałami! Jeśli ktoś próbuje zranić ich dusze, mędrcy wiedzą, że jest to niemożliwe, ponieważ dusza zawsze jest w stanie Błogości!

Budź się codziennie do śpiewu Chwały Boga; ponieważ jeśli Bóg nie istnieje, to co to jest, co istnieje? Żyj codziennie w tej radości, z taką inspiracją jako swym światłem przewodnim. Niektórzy mówią, że podjęli śpiewy nabożne co tydzień albo dwa dni w miesiącu! Nie jest to szczera dyscyplina duchowa. Co byś stracił, ile maszyn tkackich musiałbyś sprzedać, gdybyś podjął się nabożnych śpiewów każdego rana? Praktykuj je codziennie, zagłąb się w tę dyscyplinę i zdobądź błogość. Nie obawiaj się ludzi, którzy nazwą cię szalonym! Jeśli wiesz i kiedy twe serce mówi ci, że jest to radosne przeżycie, kontynuuj to wbrew kalumniom i krytyce. Jest o wiele lepiej być szaleńcem na punkcie Boga niż szaleć za pieniędzmi, żoną i dziećmi. Gdyby tylko więcej ludzi cierpiało na takie szaleństwo, świat byłby o wiele szczęśliwszym miejscem. 211/212

Jakkolwiek sławnym by człowiek nie był, jeśli nie czci swej matki, nie zasługuje na szacunek. Osoba, której serce jest tak twarde, że nie topnieje nawet na błagania matki, nie zasługuje na nic więcej niż na wyśmianie. [...]

Wedyjski nakaz ,,Czcij matkę jak Boga" jest dziś ignorowany w każdym domu; skutkiem tego, Matka-kraj nie darzy swych dzieci dostatkiem i pokojem. Czcij rodziców, czcij nauczycieli — jest to nakaz starożytnej Mądrości. Bracia mają być traktowani z uczuciem należnym braciom. Losem tych, którzy nienawidzą braci będzie totalna destrukcja; tak uczy starożytny utwór epicki, Mahabharata, czczona i uważana przez wielu jako piąta Weda. 228

Testimonies from Africa (Świadectwa z Afryki)
Sierra Leone, by Victor Kanu, MA (str. 119–148)

TŁO

Celem tego świadectwa nie jest wyśmianie czy potępienie żadnej religii, lecz jest to próba przedstawienia mojej drogi duchowej poczynając od tradycyjnej religii afrykańskiej, a kończąc na Sathya Sai Babie, obecnej Boskiej Inkarnacji. Nie ma tu zamiaru odwodzenia czy oskarżania kogokolwiek. Fakty zostały po prostu opisane tak, jak były postrzegane w długotrwałym poszukiwaniu duchowym. To poszukiwanie już się skończyło. Znalazłem mego Boga, Sathya Sai Babę, który jest teraz, i na zawsze już pozostanie, jedynym przedmiotem mych pragnień.

Cztery siły duchowe wpłynęły na moje życie — afrykański Tradycjonalizm, chrześcijański Protestantyzm, rzymski Katolicyzm i Spirytualizm. Jako bardzo młody chłopiec uczyłem się o Bogu, Najwyższej Istocie, i o Jego pomagających duchach, włącznie z naszymi przodkami. Tym ostatnim przykładano znaczną wagę, przejawiającą się częstymi do nich modlitwami i składanymi im ofiarami. Dzięki tym praktykom mogłem dowiedzieć się czegoś nie tylko o życiu po śmierci i jego warunkach, ale także o historii mojej rodziny. Moje życie, tak jak każdego w tej społeczności, było ustawione przede wszystkim pod kątem Boga i naszych przodków, którzy byli świadomi wszystkiego co robiliśmy.

Wtedy przyszli protestantcy afrykańscy misjonarze, którzy zbudowali małą szkołę w celu kształcenia młodzieży w Yonibana, mym rodzinnym mieście. To tu uczyłem się o Jezusie Chrystusie, Jednorodzonym Synu Boga, który zmarł na krzyżu za grzechy ludzkości.

Uczono nas, że wszystko, czego mogliśmy potrzebować wiedzieć o Jezusie, było zawarte w Biblii Świętej, Księdze Boga, której każde słowo — powinniśmy w to wierzyć — było święte. Księga ta stała się więc podręcznikiem nowej religii — chrześcijaństwa. Codzienne jej czytanie i studia, według wskazań, stały się obowiązkowe. Duże jej fragmenty należało zapamiętać, a opowieści znać ze wszystkimi szczegółami, ponieważ pochodząc od Boga ,,Są one prawdziwe i święte".

Po czterech latach nauczania podstawowego zostałem ochrzczony i otrzymałem chrześcijańskie imię Viktor, które okazało się imieniem jakiegoś chrześcijańskiego świętego przodka. Od chwili przyjęcia chrztu zostałem odgrodzony od praktyk duchowych moich ludzi. Wiara w duchy i wszelkie praktyki z nimi związane — jasnowidzenia, bilokacje, opętania, mówienie językami, przekazy, uzdrowienia, wróżby, sny a nawet poligamia — zostały zabronione. Powiedziano mi, że wszystko to są produkty szatana. Tym ochrzczonym chłopcom i dziewczętom, którzy ośmielili się wrócić do owych ,,pogańskich" praktyk, wymierzano srogie kary — od chłosty laską, do zawieszenia lub wyrzucenia ze szkoły.

W ten sposób misjonarze zniszczyli nasze duchowe dziedzictwo. Zaczęliśmy rozglądać się za naszą tradycją i naszymi ziomkami, którzy ją podtrzymywali. Nasze możliwości były dodatkowo ograniczane przez brak innych szkół w mieście. Tak więc podporządkowaliśmy się. Nim przeszedłem przez podstawową i średnią szkołę tej misji, opanowałem już ,,dobrze" Biblię. Ostrzegano mnie jednak przed ,,fałszywymi doktrynami rzymskiego katolicyzmu", a gólniej innych wyznań chrześcijaństwa. Głęboko w sercu utrzymywałem przytłumioną tęsknotę za mymi tradycyjnymi wierzeniami i praktykami.

Po jakimś czasie moja postawa względem chrześcijaństwa protestanckiego, takiego jak praktykowano, poczęła zasadniczo się zmieniać, ponieważ postępowanie nauczycieli i pastorów, którzy mieli na nas wpływ, nie szło w parze z ich słowami, ich przykazaniami przekazywanymi z całym autorytetem, na jaki ich było stać. Zza swych pulpitów i na szkolnych zebraniach wzywali młodych i starszych, by nie grzeszyli przeciw Bogu przez łamanie jakiegokolwiek z Jego Przykazań. Pastorzy mieli prawo zawieszać w czynnościach albo spowodować zwolnienie nauczycieli, którzy popełnili przestępstwo, takie jak pijaństwo. Lecz sami pastorzy, których znałem osobiście, skrycie pili alkohol i czynili wszystko to, przeciw czemu nawoływali. Wszyscy wiedzieli, że inni też tak postępowali. Wielu z nas straciło w nich wiarę.

Po skończeniu kursu przygotowawczego na nauczycieli, nauczałem w tejże samej misji przez dwa lata, po czym zrezygnowałem i przyłączyłem się do misji rzymsko-katolickiej, gdzie ostrzegano mnie przed ,,ignorancją i niebezpieczeństwami protestantyzmu". Księża otwarcie palili papierosy i pili alkohol. To mi się podobało, ponieważ sądziłem, że ci przynajmniej w tym względzie byli szczerzy i bez hipokryzji.

Zafascynowały mnie opowiadania o Lourdes i Fatimie — jak to duch Marii, matki Jezusa, ukazał się dziewczynkom, i jak pobudowano na tych miejscach kościoły i ołtarze, i jak zdarzały się tam cuda. Miejsca te stały się wielkimi centrami pielgrzymek chrześcijańskich.

Niedługo po tym, jak zostałem przyjęty na Uniwersytet w Oxfordzie w celu zdobycia Honorowego stopnia w Filozofii, Polityce i Ekonomii, miałem szczęście być zaproszony przez rzymsko-katolickiego kapelana do przyłączenia się do grupy studenckiej pielgrzymki z zadaniem noszenia noszy; rola ta dała mi łatwy dostęp do kościołów, szpitali i świętych kąpielisk. Kąpałem się w świętych wodach, sam piłem je i wysyłałem je w butelkach mojej rodzinie w Sierra Leone z pouczeniem, że powinni pokropić nią mieszkanie i wetrzeć trochę w swe ciała dla zabezpieczenia i na szczęście, tak jak widziałem, jak to czynią chrześcijańscy pielgrzymi w Lourdes.

Po otrzymaniu stopnia w Oxfordzie wróciłem do Sierra Leone i następnie w 1966 r. zatrudniłem się w Brytyjskiej Kompanii Kopalni Diamentów. To tutaj osłabł mój związek z kościołem katolickim. Pewnego dnia miejscowy ksiądz zaprosił mnie na spowiedź. Chociaż byliśmy sami w jego domu zamknął drzwi na klucz i zaciągnął zasłony nim kazał mi się modlić.

Następnie powiedział: ,,Viktorze, cokolwiek mi powiesz pozostanie między nami i Bogiem. Jest to spowiedź. Tylko my dwaj. Bóg słucha, więc nie wahaj się powiedzieć mi wszystko. Cokolwiek powiesz pozostanie najściślej poufne."

Powiedziałem mu o swoich ,,grzechach" po czym on się pomodlił, pobłogosławił mnie i poczułem się oczyszczony.

Jednakże po tygodniu do swego biura wezwał mnie kierownik administracyjny kompanii, dla której pracowałem, by omówić pewne sprawy administracyjne i, między innymi, powtórzył szczegółowo to, co wyznałem księdzu. Przerwałem mu i zapytałem skąd otrzymał takie informacje, a on mi powiedział, że dwa razy na tydzień grywa w golfa z moim księdzem. W tamtej chwili zachowałem milczenie, ale zmroziło mi krew. Moja wiara doznała wstrząsu. Akt spowiedzi, który jest świętością, został sprofanowany. Przestałem chodzić do kościoła. Było to w 1968 r.

Odcięty od mojej tradycyjnej religii przez misjonarzy i rozczarowany przez propagatorów nowej religii, znalazłem się w zawieszeniu. W moim życiu pojawiła się duchowa próżnia. Nigdy odtąd już nie przejmowałem się Bogiem, aż do czasu zakończenia pełnienia obowiązków Wysokiego Komisarza Sierra Leone przy Zjednoczonym Królestwie, Norwegii i Szwecji.

Stanowisko Wysokiego Komisarza dawało mi niezwykle wysoki prestiż. Miałem biuro z 45 pracownikami przy 33 Portland Place w sercu londyńskiego modnego Mayfair, samochód Rolls Royce z szoferem i olbrzymi dom służbowy w drogiej dzielnicy podmiejskiej Hampstead, na dodatek ze służącymi ułatwiającymi życie. Miałem przyjaciół, tak sobie myślałem, w obu izbach Parlamentu, wśród ,,high society" włącznie z wpływowymi ludźmi biznesu, którzy mieli dostęp do krajowych lukratywnych minerałów (głównie diamentów) i produktów rolniczych. Nie zdawałem sobie wówczas sprawy, że prawdziwa przyjaźń jest tylko z Bogiem, a nie z człowiekiem. Człowiek zostanie z tobą, jeśli może coś zyskać, ale opuszcza cię, kiedy pojawiają się straty i zdają się zadomowiać. Tak było ze mną. Wiatr zmian politycznych, który wiecznie uderza w synów i córki Afryki, wkrótce dosięgnął mnie i porwał stanowisko ambasadorskie wraz z licznymi przyjaciółmi, którzy zdali się ryzpłynąć w powietrzu.

Po powrocie do Londynu ponownie obudziło się moje zainteresowanie sprawami duchowymi. Moja żona i ja mieliśmy kilka posiedzeń z mediami Spirytystycznego Stowarzyszenia Wielkiej Brytanii (SAGB). Później staliśmy się członkami tego Stowarzyszenia; braliśmy udział w szkoleniach mediumistycznych i staliśmy się uzdrawiaczami duchowymi. Tak więc spirytyzm stał się moją nową religią.

Spirytyzm jest doktryną opartą na przekonaniu, że świat fizyczny jest iluzją albo mają. Istnieje rzeczywistość. Istnieje Najwyższa Inteligencja, która jest odpowiedzialna za to, co widzimy. Człowiek jest ważny, jest boski — ma w sobie boską iskrę nazywaną zamiennie duszą, duchem, wyższą jaźnią albo atmą. Ta boska iskra jest niezniszczalna, trwa po śmierci, a potem kontynuuje życie w świecie duchowym. Rodzaj życia tam spędzanego jest określany przez życie przeżyte tutaj i teraz (prawo karmy, albo działania i skutków). Podlega ciągłemu postępowi. We właściwych warunkach jest możliwe, by ta boska iskra komunikowała się z nami śmiertelnikami.

W tym czasie kilka słynnych angielskich mediów, w tym Ursula Robert, Janet Smithers i Mary Wheeler-Hopkinson, powiedziało mi w transie podczas seansów, że mógłbym uzdrawiać; że mam asystę kilku duchów, z których jeden był niemieckim lekarzem, a inni należeli do grupy z inicjałami SR, które medium interpretowało jako Spirit Radiation (Promieniowanie Duchowe), ale o którym później dowiedziłem się, że znaczy Sai Ram (wyrażenie związana z Sathya Sai Babą). Chociaż przy wielu okazjach treningów i praktyki leczenia duchowego jasnowidczo widziałem duchowego doktora, nie traktowałem poważnie twierdzenia mediów o moich zdolnościach leczenia kogokolwiek, ponieważ w tym czasie wolałem spędzać czas uczęszczając do domów publicznych i dyskotek, gdzie pogrążałem się w paleniu tak papierosów, jak i cygar i piciu alkoholu. Tamte czasy miały się jednak nagle i w zaskakujący sposób skończyć.



PIERWSZE SPOTKANIE, WEZWANIE I NASTĘPSTWA

Pewnego wieczora w grudniu 1974 r. spędziłem wiele czasu zabawiając się w miejscowym pubie, usytuowanym na końcu drogi Earlsfield w Garrett Lane, póki w końcu dość mocno się nie upiłem. W istocie miałem trudności z dojściem do domu.

Tej nocy miałem wspaniały sen — pierwszy tego typu w moim życiu. Śniłem, że płynę po głęboko błękitnym i niesamowicie spokojnym niebie. Z obu stron miałem młodego i zadziwiająco przystojnego chłopca. Naszych strojów nie można opisać jako ubrań w zwykłym tego słowa znaczeniu; wydawało się, że mamy na sobie błyszczące białe odzienia. Płynęliśmy na wschód do odległej krainy i żaden z nas nie odzywał się.

Po niedługim czasie zaczęliśmy łagodnie schodzić w dół w sposób taki, jak to czyni samolot. Zaczęliśmy wyraźniej widzieć ziemię. Podchodząc do granic wioski zobaczyłem łuk, na którego szczycie znajdowały się dwie statuetki aniołów trzymających symbol. Byliśmy jeszcze kilka stóp nad ziemią, gdy zbliżaliśmy się do łuku i wtedy młody mężczyzna stojący z prawej strony łuku pozdrowił mnie bukietem kwiatów mówiąc ,,Witaj".

Lecieliśmy dalej, tuż nad ziemią, wąską i krętą drogą wioski. Z lewej strony drogi znajdował się długi ogrodzony murem dziedziniec, którego główne wejście stanowiła solidna drewniana brama z domem u góry. Tutaj moi dwaj towarzysze lotu zniknęli. W domu tym, który w moim śnie wydawał się duży i przestronny, w jego środku spotkałem ludzi wszystkich narodów świata, włącznie z mymi przodkami, którzy mówili do mnie w moim rodzimym języku temne. Członkowie tej wielkiej rodziny trudnili się uzdrawianiem i nauczaniem. Uczestniczyłem [w tym zgromadzeniu] przez jakiś czas, dopóki się nie przebudziłem.

Wkrótce zdałem sobie sprawę z tego, że stałem się nowym człowiekiem. Szczegóły przeżyć z tego snu mocno utkwiły mi w pamięci, chociaż wszelkie próby zrozumienia znaczenia tego nadzwyczajnego snu spotykały się z ponurym niepowodzeniem. Jednakże, moje skłonności do alkoholu, papierosów, cygar i innych używek jakoś cudownie zanikły. To, że tego dnia i następnego nie skręciłem do miejscowego pubu zadziwiło moich pubowych kolegów i znajomych. Doświadczyłem nowego rodzaju wewnętrznej radości i zadowolenia, a moje nastawienie i pojmowanie życia uległy transformacji — widzenie rzeczy inaczej i rozwój tęsknoty do czegoś innego, czegoś nieuchwytnego, czegoś co jest podstawą istnienia, czegoś wewnątrz — Boga.

W pierwszym tygodniu stycznia 1985 r. u mojej żony Genovevy pojawiła się bolesna spuchlizna kostki na prawej stopie, która wymagała wizyty w najbliższą sobotę u lekarza, dr Freisingera, w Brocket Bank Health Centre w południowym Londynie. Oglądając telewizję wieczorem w przeddzień wizyty przypomniałem sobie przepowiednię mediów dotyczącą mych uzdrawiających zdolności, więc postanowiłem sprawdzić słuszność ich twierdzeń przez położenie moich rąk na spuchniętej kostce. Zrobiłem to na przeciąg około trzech minut.

Następnego dnia po przebudzeniu byliśmy zadziwieni, że kostka już wcale nie bolała a spuchlizna zeszła. Byłem rozradowany. Uświadomiłem sobie, że to uleczenie nie mogło się dokonać dzięki jakiejś mojej własnej mocy, ale wyłącznie poprzez moc Boga. Zdarzenie to odnowiło wielkie zaufanie do siebie samego, coś co straciłem kiedy ludzie, których uznawałem za przyjaciół, opuścili mnie po ustaniu mego powołania na Wysokiego Komisarza wraz z towarzyszącym temu dostatkiem i władzą.

Poczułem w sobie nowe życie. Tam i wtedy postanowiłem zostać hilerem (uzdrawiaczem). Wiedziałem, że zależy to od łaski Boga, dlatego zacząłem modlić się do Boga każdego rana i wieczora. Każda modlitwa zaczynała się od podziękowań za miłość, opiekę i ochronę, które nam zapewniał i próśb na dzień — o pożywienie, odzienie, dach nad głową i zdrowie — o zabezpieczenie potrzeb życiowych. Po tym kończyłem moją modlitwę słowami: ,,O Boże, jeśli chcesz, używaj mnie jako swego instrumentu dla chwały Twego imienia i dla dobra rodzaju ludzkiego".

Modliłem się w ten sposób od 1975 do 1978 r., czyniąc z modlitwy stały zwyczaj. Moje pragnienie zostania hilerem było na tyle mocne, że zacząłem uczęszczać na kursy uzdrawiania i spirytyzmu w kwaterze Spirytystycznego Stowarzyszenia Wielkiej Brytanii.

Trwało to do 21 lutego 1978 r. Tamtego ranka zbudziłem się o 5:30 i usiadłem jak zwykle na krześle, gdzie odmówiłem modlitwy. Po tym pozostałem siedząc z rękami spoczywającymi na wsparciach krzesła i z zamkniętymi oczami. Nic nie wiedziałem o medytacji tylko po prostu siedziałem w ten sposób spokojne po modlitwach.

Nagle, chociaż miałem zamknięte oczy, zobaczyłem, że pokój jest wypełniony białym światłem, a przede mną, zawieszone w powietrzu na około stopę przed moją twarzą, pojawiło się wypisane wielkimi złotymi literami słowo JOY (RADOŚĆ). Po około minucie słowo zniknęło i zobaczyłem fale dymu w głębokim błękicie wychodzące z drzwi i pełzające w kierunku środka pokoju, gdzie siedziałem. Dym ten następnie zamienił się w olbrzymiego lwa. Lew nastrożył grzywę i zaryczał. Było to cudowne widowisko. Siedziałem bez ruchu w grozie, lecz bez strachu. Wizja ta trwała około trzy minuty. Nie rozumiałem jej znaczenia, ale zakładałem, że musi to mieć jakiś związek z moimi modlitwami. Opowiedziałem o tym swojej żonie, a potem zanotowałem w dzienniku.

Później w tymże roku, 15 sierpnia, przeprowadziliśmy się na 50 Longley Road w południowo-zachodnim Londynie. Tamtejszy ogród był zaniedbany i wyglądał jak dżungla. Nie mogliśmy pozwolić sobie na ogrodnika, więc zdecydowałem wykonać całą pracę sam. Była to trudna praca, która w końcu doprowadziła mnie do poważnej choroby w okresie od września do samego grudnia.

Od dawna przestałem chodzić do kościoła, ale tego roku — na Wigilię Bożego Narodzenia 1978 r. — poczułem silną potrzebę zrobienia tego. Była to bardzo ostra zima, a miałem tylko starego Volkswagena bez ogrzewania. Ponieważ ciągle jeszcze nie byłem zdrowy, Genoveva uważała, że postępuję bardzo głupio wychodząc późną nocą. Jednak nalegałem i pojechałem.

Tego wieczora kazanie w kościele wygłosiła Ursula Roberts. Porównała ona Jezusa do młodego człowieka zwanego Sathya Sai Babą, który mieszkał w południowych Indiach. Zainteresowało mnie to natychmiast. Chciałem wiedzieć coś więcej o Sathya Sai Babie. Po pewnych poszukiwaniach odkryłem fascynujące informacje w książkach Sai Baba, the Holy Man and the Psychiatrist (Sai Baba, Święty i psychiatra) S. H. Sandweissa, amerykańskiego psychiatry; Sai Baba, Man of Miracles (Sai Baba, Człowiek cudów) H. Murpheta, australijskiego naukowca oraz The Life of Bhagavan Sri Sathya Sai Baba (Życie Bhagawana Śri Sathya Sai Baby) N. Kasturiego, hinduskiego profesora.

Chociaż wierzyłem w to, co ci uczemi napisali, moje uprzedzenia i podejrzenia przemagały mnie od czasu do czasu, w wyniku czego odłożyłem książki na półkę. Wahałem się między akceptacją Baby i odrzuceniem go. Wreszcie, 3 lutego 1980 r. ukląkłem przy moim łóżku o godz. 10:45 wieczorem i modliłem się następująco:

,,O Sai Babo, nie znam Cię. Mieszkasz gdzieś daleko w Indiach. Dowiedziałem się dużo o tobie z książek i od ludzi. Z tego, co przeczytałem i powiedziano mi, i po bardzo starannym rozważeniu, nie mam żadnych wątpliwości, że jesteś Bogiem Inkarnowanym. Moja żona i ja chcielibyśmy zostać Twoimi wyznawcami. Jeśli nas akceptujesz, to proszę o jakiś znak."

Po tym poszedłem do łóżka i zasnąłem. Dwie i pół godziny później, o 1:15, zbudziłem się ze strasznego snu. W moim śnie Sai Baba ze swoimi krzaczastymi włosami przyszedł i usiadł na naszym stole do uzdrawiania. Żarówki przy suficie i w lampach biurkowych zgasły z hukiem. Wydawało się, że potężna przytłaczająca siła wstąpiła do pokoju do uzdrawiania. Krzyczałem o pomoc:

,,O jezu, pomóż nam;
O Boże, pomóż nam;
Sai Baba, pomóż nam."

Wtedy zbudziłem się roztrzęsiony. Tej nocy już nie mogłem zasnąć. Dostałem potwierdzenie tego, co mówiło tysiące innych o wszechobecności Sathya Sai Baby i Jego zdolności do odpowiadania na modlitwy. Zaledwie w nieco ponad dwie godziny, od kiedy się do Niego modliłem wyrażając swoją wiarę w to, że jest On Inkarnacją Boga, odpowiedział mi z odległości tysięcy mil.

Rozważałem tę wielką tajemnicę. Wychowany w tradycji afrykańskiej i w chrześcijaństwie, modliwszy się tysiące razy, nigdy nie doświadczyłem, by moje modlitwy zostały wysłuchane niemal natychmiast.

Nie traciliśmy czasu przed przyłączeniem się do Tooting Sai Centre w południowym Londynie i aktywnie włączyliśmy się do działalności Sai w innych londyńskich ośrodkach. Kiedy tak postępowaliśmy, wzrosła częstość pojawień się Baby w moich snach.

Większość spotkań grupowych spędzano na śpiewaniu bhadźanów w różnorodnych hinduskich dialektach, których początkowo nie rozumiałem. Jednak podobały mi się śpiewy, oddanie i pogodna atmosfera. W trzecim tygodniu zdarzyła się dziwna rzecz. Siedziałem z zamkniętymi oczami słuchając śpiewanych słów i klaskając do rytmu muzyki, kiedy zobaczyłem mężczyznę ubranego na biało, zawieszonego w powietrzu i otoczonego światłem. Miał coś jakby skrzypce, na których grał melodyjnie w rytm klaskania. Przyglądałem się temu widowisku przez dwie albo trzy minuty, po czym zniknęło. Bywałem w kościele wielokrotnie w moim życiu, lecz nigdy przedtem nie miałem podobnego przeżycia. A tu już przy trzeciej okazji odwiedzin Centrum Sathya Sai dla religijnych śpiewów przeżyłem coś, co mógłbym opisać tylko jako anioła przyłączającego się do ludzi, którzy wychwalali Boga.

Moje zwyczaje modlitw również zaczęły się zmieniać. Chociaż zawsze odprawiałem moje wieczorne modły, będąc śpiochem nigdy nie udawało mi się modlić z rana. 15 marca 1980 r., kiedy leżałem przebudzony w łóżku o 5:45 rano, usłyszałem głośny i wyraźny głos mówiący: ,,United Worship" (jednolite modły). Wyskoczyłem z łóżka i poszedłem do pokoju modlitw. Od tego dnia modliłem się o 6 rano.

W mojej praktyce uzdrawiacza zacząłem używać wibhuti; wyniki były zadziwiające. Jeden z przypadków dotyczył młodej kobiety, której ciążę trzeba było przerwać na podstawie orzeczenia lekarskiego — od piątego roku życia cierpiała na sierpowatość krwinek (sickle-cell). Była w tak słabej kondycji, że szanse na przeżycie operacji były wątłe. Jeśli jej stan nie poprawiłby się, lekarze nie mogliby przeprowadzić operacji.

Na prośbę jej matki poszedłem do St. George's Hospital, który wówczas zanajdował się na na rogu Hyde Parku. Leżała nieprzytomna z matką u swego łoża w specjalnym pokoju. Nałożyłem wibhuti na jej czoło i trzymając jej rękę modliłem się w myślach do Baby o pomoc.

Następnego dnia, wczesnym popołudniem, zadzwoniła jej matka i w podnieceniu powiedziała, że w czasie rutynowego sprawdzania o północy stwierdzili z zaskoczeniem, że ta młoda kobieta jest silna i w stanie nadającym się do operacji. Przeprowadzili operację natychmiast i jej stan poprawia się zadowalająco.

W niedzielę zatelefonowałem do jej matki, by dowiedzieć się, jak się jej wiedzie w szpitalu. Telefon odebrała sama młoda kobieta. Zwolniono ją ze szpitala i oczekiwała na ponowne podjęcie pracy.

W kwietniu tego roku poszedłem do domu Kirit Patela w Tooting, gdzie dyskutowano o pielgrzymce do Sathya Sai Baby do Indii. Poprosiłem o włączenie na listę podróżną także naszych (mojej żony i mojego) nazwisk. Wówczas opłata powrotnej podróży wynosiła £350, a więc potrzebowaliśmy £700. Pieniądze musiały być wpłacone do końca maja. Chociaż zgodziłem się na to, nie wiedziałem jeszcze, jak mamy je zdobyć, tym bardziej, że właśnie przeprowadziliśmy się i nasze konto bankowe nie wyglądało najlepiej.

Kiedy nadszedł maj, pieniędzy jeszcze nie było, dlatego poprosiłem Kirit by wykreślił nasze nazwiska z listy. W pierwszy poniedziałek czerwca, kiedy przygotowywaliśmy się do wyjścia do szkoły, gdzie byliśmy nauczycielami, nadeszły dwa listy zaadresowane do mnie. Otworzyłem pierwszy i znalazłem w nim czek na £500. List przyszedł od starszego angielskiego dżentelmena, którego spotkałem tylko raz na filiżance kawy. Prosił mnie o przyjęcie pieniędzy i uważanie siebie za dającego, gdybym użył ich na wizytę u Sathya Sai Baby w Indiach.

Byłem rozradowany. Zawołałem żonę i powiedziałem jej o tym. Trudno mi było uwierzyć, by ktoś mógł dać £500 bez żadnych oczekiwań. Moja żona również była rozradowana i pobiegła na górę, by przeczytać ten list.

Wtedy otworzyłem drugi list. Był on od mojej matki. Ponieważ nie umie ona ani czytać, ani pisać, list napisał dla niej miejscowy ksiądz, Czcigodny J.F. Tholley. Oto co w nim było m.in.:

,,Mój drogi Synu
Wiesz, że jesteś moim najstarszym synem i moje przeżycie zależy od ciebie. Jestem już stara, a w kraju panuje głód. Proszę prześlij mi pilnie trochę pieniędzy."

Zawołałem żonę i powiedziałem jej, by nie cieszyła się, póki nie przeczyta i tego listu. Kiedy czytała widziałem jak znika jej radość. Wtedy uświadomiłem sobie, że był to test. Z jednej strony było £500 przysłane dla mnie, bym pojechał do Indii, a zdrugiej list od mej matki, która potrzebowała pieniędzy. Mogłem z powodzeniem przesłać jej te pieniądze.

Wiedziałem, że muszę wykorzystać te pieniądze na wyjazd do Indii i że Sathya Sai Baba zadba o matkę. Powiedziałem to swojej żonie. Niemniej, ciągle brakowało nam £200. Jak je zdobędziemy?

Genoveva pocieszała mnie mówiąc, że sam potrzebuję tylko £350 by pojechać do Indii i wrócić. Zaoszczędzimy w ciągu przyszłego roku i wtedy ona pojedzie ze mną na następną podróż!

Poszliśmy do szkoły tryumfując. Nie zatelefonowałem ani nie napisałem jeszcze do naszego dobroczyńcy, by mu podziękować, kiedy dwa dni później, we środę, nadszedł list do mojej żony. Pochodził on od żony owego starszego gentlemana z poleceniem, by kupiła sobie jakieś sari, kiedy znajdzie się w Indiach. Mieliśmy teraz £700! Był to cud. Natychmiast zatelefonowałem do pani Patel by ponownie wpisała nasze nazwiska na listę podróżną.

Trzy dni później we śnie ukazał mi się Baba. Ubrany w czerwoną tunikę poprowadził mnie w górę po gołych kręconych schodach i pokazał mi pokój. Jego twarz była błękitna i o piękności nie do opisania. Kiedy rano przebudziłem się martwił mnie błękit twarzy Pana. Pomyślałem, że musi być chory. Wieczorem tego dnia odwiedziłem dom Kirit Patela, gdzie zwykle gromadzili się wielbiciele Sai. Opowiedziałem im mój sen podkreślając błękit twarzy mego Pana. Powiedzieli mi, że błękit symbolizuje boskość; że Kriszna był błękitny. Z tyłu za mną, kiedy oni mówili, był obraz Kriszny, na którym namalowany był On na błękitno. Sześć tygodni później, kiedy przyjechaliśmy do Prasanthi Nilayam, przydzielono mi ten właśnie pokój, który Baba pokazał mi we śnie.

Do tego czasu Indie nigdy nie były tą częścią świata, w której mógłbym oczekiwać się znaleźć, a tu na początku lipca 1980 r. byłem z żoną w drodze na ten wielki subkontynent. Polecieliśmy do Bombaju, i dalej korzystając z Indian Airlines do Bangalore, co zajmuje tylko godzinę i kwadrans lotu.

Kiedy schodziliśmy do lądowania zamknąłem oczy do modlitwy i zobaczyłem wizję miejsca, do którego jechaliśmy. Zobaczyłem świątynię, ludzi siedzących na piasku wokół niej i mężczyznę w długiej czerwonej tunice i o włosach w stylu afro chodzącego pomiędzy nimi i zbierającego ich listy. Wizja skończyła się, kiedy wylądowaliśmy.

Autobus zabrał nas z Bangalore do Puttaparthi, które jest odległe o około 120 km. Kiedy autobus dojeżdżał do celu rozpoznałem teren i miejsce, które widziałem we śnie, w którym leciałem przez niebo w towarzystwie dwóch młodzieńców na pięć lat zanim po raz pierwszy usłyszałem o Sathya Sai Babie.

Przybyliśmy do ,,Prasanthi Nilayam", co znaczy Miejsce Najwyższego Spokoju i które jest głównym aśramem Sathya Sai Baby. Była godzina 2 po południu 26 lipca 1980 r. Byłem rozradowany oglądając Babę w czasie popołudniowego darśanu. Dwa dni później, 28-go, Sathya Sai Baba wezwał moją żonę i mnie na interview. Wzruszenie i radość, jakich doznałem kiedy siedziałem przed tą fizyczną postacią Boga Wszechmogącego, Boga do którego modlili się moi afrykańscy przodkowie — Sathya Sai Baby — są niesamowite. Jak można opisać słodycz cukru? Wszystko, co można powiedzieć, to ,,Jest słodki, po prostu słodki!" Nic nie można dodać do tego opisu. Tak samo było i zawsze jest, kiedy siedzi się przy boskich stopach Pana Baby.

Następnego dnia, 29-go, nasza grupa została wezwana na interview. Widziałem jak Sathya Sai Baba kreuje rzeczy, włącznie z wibhuti, z niczego. Opowiedział mi o rzeczach, o których nikt nie wiedział z wyjątkiem mojej żony i mnie. Na przykład, ze wzrokiem utkwionym we mnie spytał: ,,Gdzie jest twoja żona?" ,,Tam w rogu, Swami" — odpowiedziałem. ,,Nie, to nie żona, przyjaciółka. Po ślubie — żona. Poślubię was" — oświadczył. Nikt w pomieszczeniu, z wyjątkiem Genovevy i mnie, nie wiedział o znaczeniu oświadczenia Swamiego. Prawie dziesięć lat przed tym interview ciągnący się proces rozwodowy mojego zwyczajowego ślubu w Londynie (Akt Spraw Małżeńskich z 1969 r. pozwalał, po raz pierwszy, na przeprowadzanie procesów rozwodowych zamorskich zwyczajowych ślubów w Sądach Brytyjskich) stanowił techniczną przeszkodę dla mojego ślubu cywilnego z Genovevą. Wszechobecny, Wszechmocny i Wszechwiedzący Baba wiedział to wszystko i zdecydował zorganizować ceremonię ślubu prowadzoną przez siebie samego.

Potem zadał mi klasyczne duchowe pytanie: ,,Czego chcesz?"

,,Ciebie" — odpowiedziałem. Machnął swoją małą i piękną prawą ręką i pokazał pierścien zawierający Jego podobiznę. Kiedy włożył go na czwarty palec mojej lewej ręki, okazało się, że pasuje idealnie — tak jakby był wykonany na miarę.

Dzień ten, 29-ty, miał dla mnie wielkie znaczenie też z innego powodu. Trzy miesiące przed naszym wyjazdem do Indii we śnie zobaczyłem kawałek papieru z wyraźnie napisanymi słowami ,,29-GO TEGO MIESIĄCA". Zrozumiałem to jako zapowiedź dużego zysku finansowego, może najwyższa wygrana w zakładach totalizatora piłkarskiego, w którego grywałem regularnie. W rezultacie zamiast zwykłej stawki 15 pensów, zacząłem stawiać poczwórnie. Myślałem, że wygram 29-go jakiegoś miesiąca tego roku. Genoveva entuzjastycznie przyłączyła się do robienia planów wydania przewidywanej fortuny! Oczywiście była to fortuna innego rodzaju; stała fortuna w dowód miłości Sai Baby, symbolizowana w postaci pierścienia, który On stworzył z niczego dnia 29-go lipca 1980 r.

Swami (jest to rodzaj zwrotu oznaczającego Mistrz) poprosił naszą grupę, by pojechała za Nim do Whitefield, innego ze swoich aśramów, który znajduje się nieopodal Bangalore. 13-tego sierpnia 1980 r. zaprosił On tę grupę na interview. Było nas czterdzieścioro w małym pokoju. Po krótkiej mowie o Bogu i Miłości zwrócił się do mnie i powiedział,

,,Tak, obawiałeś się; martwiłeś się o pieniądze. Myślałeś, że nie przyjedziecie. Wtedy nadeszły dwa czeki — jeden duży, jeden mały — i te dwa — krzyżując swoje palce wskazujące — pokryły wasze wydatki dokładnie. A potem przyszedłem do ciebie we śnie."

Kiedy tak do mnie mówił, załamałem się i płakałem.

,,Tak, Panie, lecz Twoja twarz była błękitna i tak się zmartwiłem, że mogłeś się rozchorować" — odpowiedziałem.

Spojrzał w górę na sufit i powiedział: ,,Błękit oznacza głębię, wieczność, boskość."

Swami zaprosił grupę ponownie następnego dnia. Kiedy dochodziliśmy do wejścia, zobaczyłem kaleką Włoszkę na ziemi obok drzwi. Poprosiłem dwóch młodych i mocnych członków grupy, by pomogli jej wejść do pokoju widzeń. Kiedy usadowiliśmy się wewnątrz, Swami przywołał Genovevę i mnie na przód, aby przeprowadzić ceremonię naszego ślubu.

Najpierw spytał Genovevę: ,,Jesteś chrześcijanką?"

,,Tak" — padła jej odpowiedź.

Machnął prawą ręką i pokazał srebrny pierścień z Krzyżem Jezusa. Następnie tak samo stworzył talizman na rzemyku.

Genoveva powiedziała: ,,Swami, kiedy wrócimy do Londynu będziemy świętować nasz ślub bhadźanami. Zapraszamy Ciebie. Proszę przyjść."

Baba odpowiedział: ,,Tak, tak, przyjdę."

Po powrocie do Londynu przeprowadziliśmy śpiewy bhadźanów, tak jak było obiecane i, kiedy byliśmy przed ołtarzem, zobaczyliśmy amritę (święty nektar) sączącą się z ust na wielkim zdjęciu Baby, które stało na środku ołtarza. Następnie dekoracje ołtarza z kwiatów w naczyniach, girland, lichtarzy i kadzidełek kołysały się przez około minutę.

Po ceremonii ślubu, Sai Baba powiedział do kalekiej kobiety z Włoch: ,,Kobieto, wstań i chodź!"

A ona wstała i poszła w Jego kierunku. Zaprowadził ją do wewnętrznego pokoju a kiedy, po pięciu minutach, oboje znowu wyszli zostawiła swoje kule i szła doskonale prosto. Widziałem ją jak szła jakieś 75 jardów do miejsca, gdzie czekały taksówki, by zabrać ludzi z powrotem do Bangalore.

Kobieta ta była jedną z grupy osiemdziesięcioro Włochów, którzy przyjechali odwiedzić Babę. Zaciekawiony źródłem jej kłopotów, poprosiłem jednego z członków tej grupy mówiącego po angielsku, by mi coś opowiedział. Powiedział mi, że we Włoszech uczestniczyła w wypadku samochodowym doznając złamania żeber i kręgosłupa. Lekarze zrobili co mogli, lecz nie mogła ona ani stać, ani normalnie siedzieć. Nawet miała trudności ze spaniem z powodu nieustającego bólu. Mimo to została uleczona prostym poleceniem Sathya Sai Baby! Nic dziwnego więc, że odchodząc klaskała w ręce i śpiewała chwałę Boga.

Po sześciu tygodniach wyruszyliśmy do Londynu, wracając przez Bombaj, gdzie Kirit Patel, kierownik naszej grupy, poprosił mnie, bym towarzyszył mu w odwiedzinach Indulal Shaha w jego biurze, Przewodniczącego Światowej Organizacji Sathya Sai, z którym dotąd jeszcze się nie spotkałem.

Wzięliśmy taksówkę, która zawiozła nas do biura mieszczącego się na pierwszym piętrze wielkiego budynku. Kiedy wchodziłem do biura, Kirit Patel znajdował się z mojej lewej strony, zaś pan Shah przywitał mnie poprzez biurko. Wyjaśnił mi, że była to kwatera Organizacji, którą — wiele lat temu — często odwiedzał sam Sathya Sai.

Indulal Shah zwrócił się następnie do prawej strony pomieszczenia, gdzie stał inny mężczyzna, którego przedstawił jako pana Jawaha, Zarządzającego Dyrektora Joy Company — kompanii, która produkowała lody w Indiach. Był to budynek firmy Joy. Kiedy usłyszałem nazwę kompanii ponownie rozbłysła w moim umyśle wizja, którą miałem 21-go lutego 1978 r. Zupełnie o niej zapomniałem. Klasnąłem w ręce wykrzykując: ,,To jest to!"

Opowiedziałem zaskoczonemu towarzystwu wizję i wyjaśniłem znaczenie słowa ,,JOY" (które później, przy odjeździe, zobaczyłem wydrukowane wielkimi literami na zewnętrznej ścianie budynku). Zagadka została wreszcie wyjaśniona. Przez cztery lata modliłem się do Boga, by użył mnie jako Swojego narzędzia, a owa wizja pokazała mi, jak to ma się zrealizować — będę należał do Jego organizacji, której kwatera usytuowana jest w budynku Joy. W wizji zobaczyłem lwa, który jest uniwersalnym symbolem najwyższego autorytetu. Tak w Biblii, jak i w Gicie (rozdz. 10, wiersz 30), lwy znajdujemy jako symbole siły i mocy. W tamtej wizji Sathya Sai Baba, Inkarnowany Bóg, wysłuchał moich modlitw i wezwał mnie. Przekonało mnie to o Jego boskości. Nie modliłem się do żadnej szczególnej postaci boga, lecz do Boga Wszechmogącego, kiedy odpowiedział Sathya Sai Baba. Zatem Sathya Sai Baba jest Bogiem Wszechmogącym.

Centrum Sathya Sai Baby w Graveney, którego jestem Przewodniczącym, prowadziło co piątek wieczorne spotkania Koła Studyjnego w pomieszczeniach Spirytystycznego Stowarzyszenia Wielkiej Brytanii (SAGB), przy 33 Belgrave Square w Londynie (SW1).

To Koło Studyjne jest jednym z większych przedsięwzięć Centrum Sathya Sai Baby umożliwiającym wielbicielom studiowanie nauk Sathya Sai Baby, a także nauk i form kultu wszystkich większych religii świata. W ten sposób wielbiciele odkrywają, że ,,wszystkie religie i formy kultu są w swej istocie takie same". Takie odkrycie uczyniłoby zasadniczy wkład do dyscypliny duchowej ponieważ, naturalnie, pomogłoby to w promocji zrozumienia, tolerancji i akceptowania innych narodów i religii. Stąd, byliby oni przygotowani do praktycznego stosowania uniwersalnych ideałów Ojcostwo i Macierzyństwo Boga oraz braterstwo i ,,siostrzeństwo" mężczyzny i kobiety.

SAGB przydzieliło nam swój pokój Zebrań Rady, za co byliśmy wdzięczni. Nasze pierwsze spotkanie w 1983 r. odbyło się dnia 7-go stycznia. Prowadziłem dyskusję w grupie na temat idei Boga i boskości Sathya Sai Baby w szczególności. Byliśmy jednogłośni w konkluzji, że Sathya Sai Baba jest Bogiem — Najwyższym Bogiem, który inkarnował się wśród nas w tym wieku. Przed zakończeniem spotkania zgodzono się, że na następny raz, za tydzień, należy zaprosić mnicha buddyjskiego, aby powiedział coś na temat ,,Budda"; odpowiednie działania zostały podjęte w celu realizacji tego zamiaru. Dzięki pomocy Joana Osborne'a, aktywnego członka Koła Studyjnego, w kolejnym spotkaniu uczestniczył Ananda Metriya, starszy mnich buddyjski, w towarzystwie młodszego mnicha. Było wówczas obecnych siedemnastu wielbicieli i cztery inne osoby. Byliśmy zachwyceni obecnością mnicha i oczekiwaliśmy niecierpliwie na jego dyskurs.

Jednakże, kiedy poprosiłem go, by mówił o Buddzie powiedział, że woli mówić o Sathya Sai Babie. Opowiedział nam cudowną historię o tym, jak spotkał Babę. Jakiś czas wcześniej mnich zauważył, że traci wzrok. Badali go rozmaici lekarze i zgodzono się, że potrzebna była operacja, ale nie mogli zagwarantować jej powodzenia. W tych nieszczęsnych okolicznościach Ananda Metriya zdecydował się pojechać do Indii do Sathya Sai Baby, gdzie miał szczęście, że Sathya Sai Baba pobłogosławił go i powiedział mu, by się nie martwił, ponieważ sam będzie z nim na sali operacyjnej. Potem mnich przeszedł udaną operację i odzyskał wzrok.

Wykład mnicha koncentrował się głównie na miłości Sathya Sai Baby, Jego cudownych mocach i programie socjalnym w Indiach. W zwyczaju koła jest piętnastominutowy czas na pytania na zakończenie wykładu gościnnie występującego mówcy. Czwarte pytanie padło z ust Valli'ego Ludswitcha, który spytał: ,,Jak myślisz, kim jest Sai Baba? Czy jest On Bogiem?"

Nastąpiła bardzo długa przerwa i wreszcie mnich odparł: ,,Zgodnie z folozofią buddyjską Sathya Sai Baba jest zaawansowanym joginem, bardzo wielką istotą."

Czułem i wiedziałem, że mnich wykazał opanowanie i dyplomację w podejściu do tego pytania uchylając się od wypowiedzi opartej na własnym doświadczeniu, jako że, będąc buddyjskim mnichem zakonnym i przedstawicielem zakonu, był zobowiązany prezentować filozofię buddyjską. Jak można było się spodziewać, jego odpowiedź spowodowała konsternację i zamieszanie w umysłach wielbicieli, a być może wątpliwości u osób postronnych. Wiedziałem, że nastąpiłaby gorąca dyskusja dlatego, by nie stawiać naszego gościa w kłopotliwej sytuacji, podziękowałem mu i zamknąłem spotkanie modlitwą.

Natępnego dnia wieczorem Genoveva, która rozważała odpowiedź mnicha przez cały dzień, powiedziała mi:

,,Viktor, jeśli Sai Baba jest zaawansowanym joginem, jak mówił mnich, musiał był przeżyć setki tysięcy lat, by dosięgnąć takiego stopnia doskonałości i zgromadzić taką moc duchową."

Trwałem przez moment w milczeniu a potem, po niewielkiej medytacji, spytałem ją ostrożnie:

,,Genoveva, dlaczego wyznajemy Sathya Sai Babę? Czy dlatego, że chcemy sławy, dostatku, dobrego domu i dobrych stanowisk?"

,,Nie — odpowiedziała zdecydowanie, lecz spokojnie. — Oczywiście, że nie."

,,Otóż to — wykrzyknąłem. — Nie wyznajemy Pana Sathya Sai Baby dla rzeczy naterialnych."

Kiedy mówiłem te słowa przypomniała mi się historia o błogosławionej Marii Dziewicy, matki Jezusa Chrystusa, która — kiedy ukazała się dziewczynce Bernadetcie w 1858 r. w Lourdes, w południowej Francji — powiedziała: ,,Nie obiecuję ci szczęścia w tym świecie, lecz w przyszłym."

Następnego dnia rano zbudziłem się o 3:30 po przeżyciu jednego z najbardziej nadzwyczajnych i zadziwiających snów w moim życiu.

Byłem na górze. Był tam mały dom o bardzo prostej budowie. W nim był Sathya Sai Baba. Dom miał dwoje drzwi — jedne z tyłu, drugie z przodu. Za nim zebrała się wielka grupa starszych mężczyzn, wszyscy ubrani w długie białe sutanny przepasane na biodrach. Twarze mieli spokojne i poważne. Siedzieli w długim rzędzie zwróceni plecami ku domowi w odległości około dwadzieścia pięć jardów od niego. Nastrój był pokojowy. Jakiś głos podpowiedział mi, że są to jogini.

Byłem również podobnie ubrany; podszedłem i usiadłem przy nich. Każdy z mężczyzn prawą ręką kręcił wielkim palcem prawej stopy. Mentalnie doznałem wrażenia, że wykonywali ćwiczenie jogi. Celem było obracanie dużego palca u nogi. Zacząłem ich naśladować. Zaledwie po trzech próbach potrafiłem już obracać mój palec, który stawał się cieńszy u podstawy i większy wyżej. Byłem podniecony tym, że udało mi się opanować to ćwiczenie tak szybko. Podskoczyłem z okrzykiem ,,Zrobiłem to, udało mi się." Moje podniecenie przerwał głos, który rzekł:

,,To nie była twoja moc, która spowodowała, że twój palec obracał się tak łatwo. Jest to Łaska Baga. Joganandzie zajęło dwadzieścia lat ćwiczeń, zanim doprowadził swój palec do obrotów."

Wykonawszy swoje zadanie, poszedłem w kierunku domu pozostawiając joginów ciągle zajętych tym ćwiczeniem.

Na chwilę ukazał się Indulal Shah, Przewodniczący Światowej Rady Organizacji Sathya Sai, w stroju podobnym do joginów, i powiedział: ,,Ty nie musisz robić tego, co oni."

W tamtej chwili miałem wrażenie, że mówi o innych sprawach. Nic więcej nie zostało powiedziane. Potem zniknął.

Kontynuowałem zbliżanie się do domu, cicho otworzyłem tylne drzwi, przeszedłem przez nie ku drzwiom frontowym. Jedne i drugie drzwi otwierały się automatycznie do środka i na zewnątrz, odpowiednio. Stałem na zewnątrz przed drzwiami frontowymi i zauważyłem, że dom miał widok na nieopisanej piękności dolinę. Spojrzałem w niebo i ukazała mi się wspaniała wizja, jeszcze trudniejsza do opisania ludzkim językiem. Nie było to zwyczajne niebo. Było to tak, jakby rozwarły się niebiosa zezwalając mi przelotnie ujrzeć wspaniałość swoich kolorów i swą nieskończoną głębię.

Patrząc w górę i na lewo zobaczyłem długi napis na niebie wykonany tłustymi gotyckimi literami w złocie i innych kolorach.

,,Wielkie nieba, patrzcie na ten napis tam w górze!" — zawołałem.

,,Wszak był on tam cały czas. Czy dopiero teraz go zobaczyłeś?" — stwierdził głos z niebios.

Były w tym napisie dwa mocno wyróżniające się zdania, przy końcu tekstu, które pozostały żywe w mej pamięci i które pozostaną takimi na resztę mego życia. ,,Ja jestem Tym, który miał przyjść ponownie. Ja jestem Tym, który posłał Parakleta" (w oryg.: Paraclete).

Połyskujące kolorowe promienie wychodzące z napisu oraz piękne i uspakajające białe światło z niebios połączyły się i wytrysły jak strzała i objęły mały dom, gdzie siedział Sathya Sai Baba. Stałem tam bez ruchu, osłupiały na chwilę; potem przebudziłem się. Była godzina 3:30 rano. Genoveva nie spała, więc jej opowiedziałem swój sen.

Byłem na poły oszołomiony całą niedzielę. Mój umysł zajęty był snem i owymi dwoma końcowymi zdaniami, które powtarzałem sobie cały dzień. Sen obracał się wokół Sathya Sai Baby, lecz nie rozumiałem wniosków z niego płynących, ani znaczenia tamtego tekstu. Najwięcej zamieszania sprawiało słowo ,,Paraklet". Wiedziałem, że było to objawienie najwyższej wagi i dlatego czułem się bardzo radośnie.

O godzinie dziewiątej wieczorem tego dnia Genoveva i ja odpoczywaliśmy rozmawiając o śnie. Ona siedziała na dywanie, a ja na podłodze. Oboje czuliśmy w pokoju obecność Sathya Sai Baby. Nagle naszła mnie silna potrzeba sprawdzenia znaczenia słowa ,,paraklet". Pobiegłem po schodach na górę do pracowni i pośpiesznie otworzyłem Oxford English Dictionary (oksfordzki słownik języka angielskiego) i znalazłem zapis: ,,Paraklet — Duch Święty, jako obrońca lub doradca (Jana 14.16, 26, itd.); (niekiedy) Jezus Chrystus jako obrońca (Jana 2.1) ".

Sprawdziłem odpowiednie wersy w Biblii (King James English Authorised Version), które brzmiały następująco:

,,I poproszę Ojca, a on da wam innego pocieszyciela, który pozostanie z wami na zawsze." Jana 14.16

,,O tych rzeczach mówiłem wam, będąc jeszcze obecny z wami. Lecz Pocieszyciel, który jest Duchem Świętym, którego Ojciec pośle w moim imieniu, on was nauczy wszystkiego, i przypomni wam wszystko to, co wam powiedziałem." Jana 14.25 i 26

,,Niech wasze serca nie martwią się, ani niech się nie obawiają. Słyszeliście, co wam powiedziałem, odejdę i przyjdę do was. Jeśli mnie kochaliście, będziecie się radowali, ponieważ powiedziałem, idę do Ojca: bo mój Ojciec jest większy ode mnie." Jana 14.27 i 28

Nie tylko te wiersze, ale cały rozdział 14 Jana są znaczące, ponieważ jasno przedstawiają ostatnie dni Jezusa na ziemi i ich bolesne skutki. Zbliżał się koniec jego misji i zaczął przemawiać do swoich uczniów przenośniami, mówiąc im, że nadszedł czas na zakończenie jego misji na ziemi. Uczniowie obawiali się, że zamierza ich opuścić i nie wiedzieli, co robić. Jezus powiedział im:

,,Idę do mego Ojca ... Mój Ojciec i ja jesteśmy Jedno ... Mój Ojciec pośle wam Świętego Ducha (Parakleta), Pocieszyciela, by was pocieszył ... Przyjdę ponownie ... Słyszeliście, jak wam mówiłem, odchodzę, i przyjdę znowu do was."

Po swym wniebowstąpieniu Jezus połączył się ze swym Ojcem (Najwyższym Bogiem) stając się sam Bogiem. On i jego Ojciec stali się Jednym. Jego ponowne przyjście, jak to obiecał, będzie zatem nie jako Syna, lecz jako Ojca, z którym się połączył i który posłał go osobiście w pierwszym przypadku, a potem Parakleta, by pocieszyć uczniów, w drugim przypadku. Tym Ojcem jest Sathya Sai Baba i stąd owe dwa zdania przesłane przez niebiosa: ,,Ja jestem Tym, który miał przyjść ponownie. Ja jestem Tym, który posłał Parakleta."

Jest to prawdziwie niebiańskie i dramatyczne zaprzeczenie twierdzenia mnicha że ,,Zgodnie z filozofią buddyjską Sathya Sai Baba jest zaawansowanym joginem, jest wielką istotą."

Święta Biblia, King James English Authorised Version, zawiera słowa Pocieszyciel i Duch Święty jako tłumaczenie słowa Paraklet, które w greckim oryginale ma formę Paracleton, które dalej tłumaczone jest na łacińską Vulgatę jako Paracletus.

To, co dla mnie stało się krystalicznie czyste w tamtej wizji to to, że Sathya Sai Baba jest Kosmicznym Ojcem i Matką — jest Bogiem.

Sathya Sai Baba jest nieprzenikniony. Jego fenomeny są najbardziej nadzwyczajne — poza ludzkim pojmowaniem — a przy tym najbardziej budujące i spełniające. Zanim wezwał mnie, historia Jezusa Chrystusa niewiele znaczyła w moim życiu osobistym. Od czasu Jego wezwania, jednakże, zaczęło się we mnie rozwijać głębokie uczucie miłości i zrozumienia do Jezusa: Jego narodzin, dzieciństwa, nauczania, ukrzyżowania i wskrzeszenia.

Około godziny 11:45 wieczorem w Wielki Piątek 1982 r. siedziałem w moim pokoju modlitewnym zajęty myślami o ukrzyżowaniu Jezusa. Na przodzie ołtarza przede mną było zdjęcie stóp Sai Baby. Moje myśli o cierpieniu Jezusa były skierowane na te stopy Sai. Wkrótce zauważyłem, że wibhuti, albo święty popiół, wysypuje się z tego zdjęcia Jego stóp w znacznych ilościach.

Dwa lata później Judith Berry zaprosiła Genovevę i mnie na weekend wielkanocny w 1984 r. do siebie w swym domku przy 8 Greenmoor Road w Enfield. W tym tygodniu mój umysł był zajęty głównie zdarzeniami ukrzyżowania. Następnej nocy miałem sen.

Byłem po lewej stronie drogi prowadzącej do Golgoty, miejsca ukrzyżowania Jezusa. Droga była szeroka i zakurzona, a z każdej strony stały szeregi drzew. Po obu stronach drogi psy chodziły i biegały do miejsca krzyżowania i stamtąd.

Dochodząc do stóp niewielkiego wzgórza, które wyglądało jak wyrównana platforma, zobaczyłem dwa ciała zdejmowane właśnie z krzyży stojących osobno. Olbrzymie ptaki, jak gryfy, krążyły po niebie i powoli zniżały lot.

Obracając się zobaczyłem nadchodzący tłum, wśród nich człowieka niosącego krzyż. Doszedłszy do miejsca krzyżowania, człowiek ów położył krzyż na ziemi, po czym żołnierze wzięli innego mężczyznę i przybili go do niego gwoździami. Następnie krzyż został postawiony pionowo.

Potem wzięto dwóch innych mężczyzn z tłumu i przybito do dwóch krzyży, które już były na ziemi, a które najpierw zobaczyłem. Te dwa krzyże zostały postawione, po jednym z każdej strony pierwszego ukrzyżowanego mężczyzny.

Wtedy zbudziłem się.

Ewangeliści dają świadectwo jednego krzyża przeznaczonego dla Jezusa i niesionego przez Szymona z Cyreny. Nie przekazali informacji o innych krzyżach przeznaczonych dla dwóch złoczyńców. Mogło być tak dlatego, że na Golgocie, miejscu krzyżowań, były już dwa użyte krzyże. W tej sytuacji, kiedy trzech ludzi miało być ukrzyżowanych, dodatkowy krzyż dostarczyli żołnierze Piłata, Namiestnika Rzymu. Szczegóły ukrzyżowania przedstawiono różnie u Mateusza 27, Marka 15, Łukasza 23 i Jana 19.

Wielu wielbicieli Sai miało wizje Sai Baby i Jezusa. Niektórzy widzieli twarz Sai Baby przekształconą na Jezusa. Wiarogodne wyjaśnienie znajduje się w dyskursie wygłoszonym przez Sai Babę w Bangalore 24-go grudnia 1972 r. i opublikowanym przez Profesora N. Kasturiego (oficjalnego biografa Baby) w ,,Sathya Sai Speaks" (Słowa Sathya Sai), vol. VIII, rozdz. 30 następująco:

,,Jest pewna sprawa, na którą chcę, byście dziś zwrócili szczególną uwagę. W chwili, kiedy Jezus zanurzał się w Najwyższym Źródle Boskości, przesłał pewną wiadomość dla swoich naśladowców, a która była interpretowana na rozmaite sposoby przez komentatorów i tych, co rozkoszują się składaniem w stos pism na pisma i znaczeń na znaczenia, dopóki nie zbierze się ogromna góra bałaganu.

Owym stwierdzeniem manipulowano i przekręcono do postaci zagadki. Stwierdzenie Chrystusa jest proste. 'Ten, który posłał mnie pośród was, przyjdzie ponownie' — i wskazał na baranka. Baranek jest tylko symbolem, znakiem. Oznacza głos: ba-ba; było to ogłoszenie nadejścia Baby. 'Jego Imieniem będzie Prawda' — oświadczył Chrystus. Sathya znaczy Prawda. 'Będzie nosił tunikę czerwieni, czerwonokrwistą tunikę.' (Tutaj Baba wskazał na tunikę, którą miał na sobie). 'Będzie niski, z koroną (włosów).' Baranek jest znakiem i symbolem miłości. Chrystus nie oświadczał, że przyjdzie ponownie, powiedział 'Ten, który mnie posłał przyjdzie ponownie.' Tamto 'ba-ba' jest tym Babą, a Sai, niski, o koronie kręconych włosów, ubrany na czerwono Baba, jest już obecny. Nie jest On tylko w tej postaci, lecz jest on w każdym z was, jako Mieszkaniec Serca. Jest On tam, niski, w tunice o kolorze krwi, która je wypełnia."

Jest jeszcze wiele dalszych doświadczeń do zrelacjonowania, lecz lepiej zostawić je do późniejszego opublikowania. Niemniej, będzie pasowało i będzie właściwe zakończyć to opowiadanie wspomnieniem stworzenia w 1985 r. przez Sathya Sai Babę leczniczego lingamu.

W 1985 r. największa jak dotąd grupa (220 osób) ze Zjednoczonego Królestwa odwiedziła Prasanthi Nilayam przyjechawszy do Sathya Sai Baby. Z powodu dużej liczebności wzywał On nas na interview mniejszymi grupami. Było nas czterdzieścioro i kiedy rozsiedliśmy się przed Nim w pokoju widzeń, zaczął od wyjaśnienia nam istnienia Boga, Wszechświata i innych spraw duchowych. Podczas gdy tak wyjaśniał, machnął ręką a z dłoni wyłonił się jajokształtny lingam (symbol stworzenia). Wyjaśnił jego znaczenie i kładąc go w moje wyciągnięte ręce powiedział:

,,Polewaj wodą ten lingam i dawaj chorym do picia. Poczują się dobrze prędko, prędko, prędko."

Od tamtego czasu stosowałem się do tego polecenia i rezultaty okazały się zadziwiające. Woda z lingamu wielce pomagała tym, którzy ją używali — wielu z różnorakimi chorobami: od bardzo prostych do bardzo złożonych, włącznie z takimi, które nauki medyczne określiły jako ,,nieuleczalne". Zostały wyleczone. Tak więc, w mojej służbie uzdrawiacza, woda z lingamu zastąpiła nakładanie rąk na chorych.



File translated from TEX by TTH, version 3.12 on 15 Sep 2002.