Sai Baba dał mi drugie życie!
Jest to wzruszająca historia odważnego młodego chłopca z Radźastanu, Ravi Solankiego, który teraz jest pełen radości, gdyż jego problemy z sercem odeszły w zapomnienie jak zły sen dzięki skutecznej operacji w Szpitalu Baby w Bangalore.
Kiedy spojrzeć na wątłe ciało Raviego, przychodzi zwątpienie, ile on może mieć lat. Można by powiedzieć, że nie więcej niż 6 lat. Problemy sercowe mogą spowodować rozdźwięk między wiekiem a wyglądem ciała. Ravi, chociaż wygląda na 6 lat, w rzeczywistości ma ich 12 i ma kłopoty z sercem.
Ojciec Raviego, Rana Ram Solanki jest handlarzem ulicznym, który zarabia na życie, sprzedając warzywa z wózka. Nie posiadał wielkich ambicji oprócz pragnienia, by jego czwórka małych dzieci urządziła się jakoś w życiu. Najstarsze z nich, syn, uczy się w 10 klasie i dorabia w warsztacie naprawczym jednośladów. Kolejnych dwoje to córki chodzące do 7 i 9 klasy. Najmłodszym jest Ravi o wielkich, pełnych wyrazu oczach i jest dla wszystkich oczkiem w głowie.
Od samego urodzenia Ravi miał trudności z oddychaniem i okresy omdlenia. Lekarze w Jodhpur (Radźastan) i specjaliści w Delhi wskazywali jednoznacznie, że w sercu jest dziura. Wszyscy sugerowali to samo rozwiązanie: operację serca. Ranę Rama przerażał fakt, że taka operacja wymagała od niego zapłaty 250 – 300 tys. rupii. Lekarze potrafili odpowiedzieć na jego pytania medyczne, ale byli bezradni, gdy pytał jak, przy swoich ograniczonych możliwościach ma zdobyć tak wielką sumę.
Lekarstwa, jakie przepisali Raviemu lekarze, pozwalały mu przetrwać do wieku 8 lat. Omdlenia jednak nigdy go nie odstąpiły, co sprawiało, że w ogóle nie mógł uczestniczyć w grach i zabawach. Nie mógł chodzić do zwykłej szkoły, ale by go zająć, rodzice załatwili mu małą szkołę odległą o pięć minut drogi z domu. Cały ten czas rodziców dręczyła jedna myśl: jak długo same lekarstwa utrzymają go przy życiu? Gorąco modlili się do Boga, by obdarzył swoją łaską ich słodkie dziecko. Rana Ram z żoną nie mogli wiedzieć, że wkrótce ich modlitwy zostaną wysłuchane.
Pewnego dnia, gdy Ravi upadł zemdlony a Rana Ram wyszedł, wujek Raviego pobiegł po Ranę. Tak się złożyło, że w tym czasie Rana sprzedawał warzywa przy domu przedstawiciela służby zdrowia. W pośpiechu zostawił swój wózek tam gdzie stał i pobiegł do domu. Po paru chwilach niepokoju mały Ravi odzyskał świadomość. Dziękując Bogu, ojciec Raviego wrócił do swojego wózka. Zapytany, opowiedział o nieszczęsnym stanie swojego dziecka i wyraził obawy o jego los. Wtedy to ów pracownik służby zdrowia powiedział Ranie o Sai Babie i Jego szpitalach, które przeprowadzały operacje serca za darmo. Poradził, by Rana zawiózł Raviego na badania i leczenie do szpitala Swamiego w Banagalore.
Darmowe leczenie i do tego w szpitalu superspecjalistycznym w tym skomercjalizowanym świecie wydaje się niewiarygodne i zbyt piękne, by było prawdą. Rana Ram nie mógł więc uwierzyć. Nakłaniany, poprosił jednego z krewnych w Bangalore, by sprawdził, czy taki szpital w ogóle istnieje. Dopiero gdy otrzymał potwierdzenie, przywiózł Raviego do Sri Sathya Sai Institute of Higher Medical Sciences w Bangalore na badania. Tamtejsi lekarze po badaniach potwierdzili, że Ravi miał skomplikowaną dziurę w sercu i że konieczna była operacja. Przepisano mu lekarstwa i po pewnym czasie ponownie przyjechał do szpitala na badania. W końcu ustalono datę operacji i przyjęto Raviego do szpitala.
Jak na chłopca w jego wieku, perspektywę operacji Ravi przyjął całkiem dzielnie. Gdy spytać go: „Nie bałeś się, gdy lekarze powiedzieli ci, że potrzebujesz operacji?,” odpowiada: „Nie, nie bałem się. Rodzice bardzo się martwili o przebieg operacji. Pocieszałem ich mówiąc, by się nie przejmowali i że wszystko pójdzie gładko.” Naprawdę uderzająca jest jego wiara w lekarzy, którym powierzył swoje życie i w Babę. Chociaż nigdy Baby nie widział osobiście, oglądał w telewizji jak Swami odprawia Wibhuti Abhiszekę (kąpiel w wibhuti) z figurą Śirdi Sai.
Po operacji Ravi bardzo szybko zdrowiał. Jego wujek pojechał do Puttaparthi, by wyrazić wdzięczność całej rodziny Swamiemu za danie Raviemu nowego życia. Rana Ram mówi: „Jesteśmy bardzo szczęśliwi, że jego życie zostało uratowane. Pehla dźanm uske Ma ne dija, dusra dźanm Sai Baba ne dija (Jego Matka dała mu pierwsze życie, Sai Baba dał mu drugie życie).”
Siedząc w wygodnym łóżku w oddziale pooperacyjnym, ze starannie wykonanym przedziałem we włosach, Ravi obdziela szerokim uśmiechem wszystkich, którzy odwiedzają go, by porozmawiać. Ma bardzo łagodne usposobienie. Na często zadawane pytanie, kim chciałby zostać, gdy dorośnie, Ravi odpowiada cicho ale stanowczo: „Lekarzem,” a przy tym w oczach stają mu łzy wdzięczności dla lekarzy, którzy uratowali mu życie. Ojciec dopowiada za niego: „Ponieważ lekarze uratowali mu życie, pragnie w przyszłości ratować życie innych.” Chcąc podkreślić przyjazną postawę lekarzy w szpitalu, Rana wyciąga z portmonetki wizytówkę głównego kardiologa, który także uczestniczył w operacji. Mówi, że chirurg ten dał mu ją z poleceniem dzwonienia 'o każdej porze,' kiedy tylko zajdzie potrzeba porozmawiania o zdrowiu Raviego. Rana jest uszczęśliwiony. Mówi: „Już paru ludziom powiedziałem o tym szpitalu. Jesteśmy bardzo wdzięczni, że taki szpital istnieje.”
— Zespół Heart to Heart
[tłum.: KMB; 2006.02.13]
Wzruszająca empatia
Ashwin V.,technik w SSSIHMS (Bangalore), były student Institutu Baby
Czy macie pojęcie ilu pacjentów codziennie pisze do szpitala? Na pewno nigdy byście nie zgadli. Przyjmowanie listów pacjentów i odpisywanie na nie nie jest czymś, co przychodzi na myśl na wzmiankę o szpitalu. Ale korespondencja może tutaj zająć wiele czasu. Każdego roboczego dnia listonosz dostarcza do naszych drzwi kilka garści listów. Gdybyście kazali mi opisać doświadczenie stąd wynoszone, ująłbym to jednym słowem: bezcenne. Trzeba to samemu zobaczyć, żeby uwierzyć.
Listy przychodzą z całego kraju od ludzi bardzo biednych. Niektórzy proszą o spotkanie, niektórzy chcą porady, niektórzy piszą o szczegóły przyjmowania i pobytu w szpitalu. W naszym świecie korzysta się z szybkich i wygodnych e-maili, ale jaki wybór mają biedni i niepiśmienni ludzie w hinduskich wioskach? Papier, na którym piszą czasami jest wyblakły, pismo często niepewne i pełne błędów. Ramappa nie ma żadnych wcześniejszych badań lekarskich. Pisze, że nie stać go na lekarza. Wszystkie pieniądze idą na wyżywienie jego pięcioosobowej rodziny.
Raz po raz zdarzają się listy, do których przeczytania potrzeba czyjejś pomocy. Weźmy na przykład list Anity. Do pewnego miejsca z wysiłkiem odczytuje się poszczególne słowa, dalej widać, że niosą one niewiele informacji. Anita cierpi na serce. List kończy się śladem kciuka usmarowanego atramentem. Ona właściwie nie potrafi pisać — nie wie jak pisać. Czy trzeba lepiej wyrazić przeżywaną w milczeniu desperację bezradnych, niepiśmiennych ludzi w naszych wsiach.
Piszę ten krótki tekst, chcąc podzielić się treścią jednego szczególnego listu. Przyszedł od Anandy z Kalkuty. Na pierwszy rzut oka jego pismo wygląda na sporządzone starannie kaligrafowanymi i czytelnymi łacińskimi literami. Takie robi wrażenie dopóki nie zauważy się podpisu. Niewątpliwie jest w języku bengali. Małe literki napisane odręcznie jasno-niebieskim atramentem, podczas gdy cały jego list zdradza inną rękę piszącą czarnym atramentem. Podobnie jak wielu innych pacjentów, którzy język angielski znają słabo, Ananda miał kogoś, kto pomógł mu napisać prośbę. „Szanowny Panie — zaczyna się list. — Dziękuję za zaproszenie mnie na operację do szpitala.” Był to pacjent z chorobą wieńcową, który miał być operowany w naszym szpitalu w owym miesiącu. Wysłaliśmy mu wezwanie na określony termin w celu założenia bajpasu. Myślałem, że wiem do czego zmierza. Biedaczysko prawdopodobnie chce odroczenia operacji. Niektórzy pacjenci borykają się ze zdobyciem funduszy nawet na swoją podróż do Bangalore i często nie mogą dotrzymać terminu. Byłem zupełnie nieprzygotowany na to, co zawierał list. „Ucieszy pana wiadomość, że obecnie mam się bardzo dobrze” — pisał. Ananda zdołał jakoś załatwić sobie operację u siebie na miejscu i czuł się już dobrze. Ale bardzo wzruszyła mnie prośba na zakończenie: „Tak więc, chciałbym pokornie prosić, by był Pan tak dobry i anulował datę mojej operacji oraz prosić, aby dał zamiast mnie szansę innemu biednemu pacjentowi. Z poważaniem ...”
To robi wrażenie. Taka prosta prośba. Oto empatia, jaką mogą znać tylko pacjenci, którzy cierpią. Oto spontaniczność i wrażliwość tych ludzi, których określamy mianem 'biedota.' Czy rzeczywiście są biedni? Na pewno nie.
[z Heart to Heart 2/2006 tłum.: KMB; 2006.02.15]