Dar życia
„Jak śmiesz rozpoczynać tę podróż bez biletu ode Mnie? Zejdź tu i wykonuj przydzielone ci zadanie. Rozkazuję ci przyjść dziś w południe do Sali Modlitw i jak zwykle odprawić arati.”
Takie było polecenie, boski rozkaz
Pana skierowany do Śri Seshagiri Rao, którego ciało i umysł były już
zdecydowanie nastawione na ostatnią drogę. Baba zdawał się być rzeczywiście
surowy. Tak, wyglądał na rozgniewanego nie tylko na otaczających Go ludzi, ale
też na osobę, o której mowa, Śri Seshagiri Rao, który zdecydował opuścić swoją
śmiertelną powłokę po upadku i późniejszej utracie zdrowia. Zaczął on nawet
głosić w koło odwieczne prawdy: „Ciało to, składające się z pięciu żywiołów,
rozpada się na swoje składniki; wyzwalam się!”
Lecz Swami miał inne plany wobec
tego służebnika podobnego do mędrca, który przez czternaście długich lat dbał o
kaplicę w starym Mandirze, a później o sanctum sanctorum w Prasanthi
Nilayam z wielkim oddaniem i miłością. Śri Seshagiri Rao podporządkował się
poleceniu Swamiego i niebawem zobaczono go znów zajmującego się świątynią — bez
oznak choroby.
Sześć miesięcy później ta pobożna
osoba ponownie zapadła na zdrowiu. Jego stan pogarszał się i widać było, że
bardzo cierpi. Jego brat pośpiesznie przyjechał z Bangalore i prosił Swamiego o
pozwolenie zabrania Śri Seshagiri Rao do szpitala Victoria w Bangalore. Ale
Swami odpowiedział mu: „Nie martw się o jego obecne ciężkie położenie. Pozwalam
mu przeżyć cierpienie jakie musi przejść. Po tym będzie miał szansę umrzeć w
pokoju i szczęśliwy. Gdyby nie to, mógłbym odprawić go wiele miesięcy temu, gdy
miał upadek.” I dokładnie tak się stało.
W ciągu miesiąca Śri Seshagiri Rao
niespodziewanie ozdrowiał. Był krzepki i radośnie spędził sześć tygodni na
wykonywaniu swoich obowiązków w świątyni — promieniał szczęściem. Potem nagle
jego zdrowie pogorszyło się i musiał leżeć. Pewnego wieczora Swami przyszedł do
jego łóżka, a z Nim Prof. Kasturi, wielki wielbiciel i pierwszy redaktor Sanathana
Sarathi. O tym, co się zdarzyło tego znamiennego wieczora sam Śri Kasturi
napisał tak: „Swami kazał mi przynieść szklankę gorącego mleka. Całą zawartość
podał mu łyżeczka po łyżeczce, zwracając się do niego po imieniu i mówiąc, że
to jego Baba go karmi! Potem wstał i ruszył ku wyjściu. Odwracając się przy
drzwiach, powiedział: ‘Teraz możesz odejść!’ I w ciągu godziny Seshagiri Rao
posłusznie odszedł! Baba wiedział, kiedy miał przyjść i ‘odejść.’”
Nie jest to odosobniony przypadek w
życiu Baby. Wszyscy wiemy, co przydarzyło się Walterowi Cowanowi, gdyż jest to
często przytaczany przykład wskrzeszenia pięknie opisanego przez dr-a Hislopa w
książce Mój Baba i ja [polskie wydanie: Stowarzyszenie Sathya Sai,
1997]. Nie będziemy się tutaj zajmować tym przypadkiem, gdyż jest wiele innych.
Na każde tego rodzaju zdarzenie, o którym wiemy, przypada setki i tysiące, o
których nie wiemy. Potęga Sai działa bez rozgłosu, bezinteresownie i
nieustannie, całodobowo i globalnie, przemieniając ludzi, łącząc rodziny,
ożywiając ducha i wskrzeszając życie, gdyż jest On panem czasu i przeznaczenia.*
Dwie dekady temu w Prasanthi Nilayam
miało miejsce zdarzenie, które dobitnie świadczy o nieodgadnionej i
nieskończonej mocy Sai. Tym razem był to młody doktorant mieszkający w
akademiku przy Prasanthi Nilayam. Świadkiem i uczestnikiem wypadków był
Narasimha Murthy, kierownik administracyjny akademika. Oto co opowiedział w
Boskiej obecności Baby w Sai Kulwant Hall 1 listopada 2004 r.:
„Było to w październiku 1985 r.,
roku obchodów sześćdziesiątych urodzin. Zbudzono mnie wczesnym ranem. Jeden z
doktorantów miał chroniczną astmę. Nie mógł oddychać. Natychmiast odstawiliśmy
go do Ogólnego Szpitala Puttaparthi. Chłopiec nazywał się Narayan Sharma.
Pochodził z Bombaju i uczył się w tej samej klasie, co obecny dyrektor
administracyjny akademika, Śri Shiva Shankar Sai. Gdy znalazł się w szpitalu
miał już zimne i sine ciało. Nie oddychał, ani nie było pulsu. Zaopiekowała się
nim pewna lekarka. Wezwano z domu dr-a Chari, wówczas kierownika szpitala. On
również zbadał pacjenta i poinformował wszystkich obecnych, że ‘Już po nim.
Chłopiec nie żyje.’ Zbliżała się godzina szósta rano. Możecie sobie wyobrazić
stan kierownika, gdy coś takiego się wydarza. Nie śmiałem nawet pójść do
Mandiru, by Swamiemu przedstawić, co zaszło. Zrobił to dr Chari. Swami rzekł: ‘Nic
mu nie będzie. Jest zdrowy.’ Następnie Swami zmaterializował wibhuti i
wręczając dr Chari, polecił: ‘Nałóż mu to na klatkę piersiową i przyłóż
woreczki z gorącą wodą do jego pleców.’ Dr Chari wrócił i zaaplikował wibhuti
i gorące okłady. Ale ciągle byliśmy w rozterce. Nie wiedzieliśmy co robić, gdyż
dalej nie było tętna ani oddechu. Ciało było wciąż zimne i sine. Z praktycznego
punktu widzenia pacjent był martwy. W tej sytuacji lekarze zwrócili się do
mnie: ‘Panie Narasimha Murthy, teraz pana kolej pójść z informacjami do
Swamiego.’
Była godzina 6:30 rano. Poszedłem do
Mandiru i przedstawiłem Swamiemu stan pacjenta. Swami powiedział: ‘Nic mu się
nie stało.’ Dał mi termos z gorącą kawą i polecił: ‘Idź i daj mu to.’ Byłem
skonsternowany. Z tą kawą wróciłem do szpitala. Gdy tam doszedłem, lekarka
spojrzała na mnie i spytała: ‘Dla kogo ta kawa?’ Coś odbąknąłem i niepewnie
wskazałem na naszego pacjenta. Wprawdzie jej twarz stała się całkowicie bez
wyrazu, ale dało się odczuć coś w rodzaju: ‘Panie kierowniku, pan stracił
rozum.’ Nie wiedziałem, co zrobić z tą kawą. Ciało Narayana Sharmy było
przykryte białym prześcieradłem — widać było tylko palce stóp. Nagle
zobaczyliśmy ruch! Te palce poruszały się. Przepełniła nas radość. Ucieszona
lekarka podeszła do chłopca. Chłopiec nie mógł otworzyć oczu, ale ruszał
palcami stóp. Lekarka przyłożyła mu palec pod nos. Oddech stopniowo wracał.
Następnie wyszeptała do ucha chłopca: ‘Patrz, chłopcze, Swami przysłał ci kawę.
Wypij, proszę.’ Podano łyżkę kawy, a on ją wypił! Potem powoli podawano łyżka
po łyżce. Lekarka ponownie go zbadała. Wrócił mu puls. Przekonana już, że
chłopiec wrócił z dalekiej podróży, zakładała mu na rękę przyrząd do pomiaru
ciśnienia krwi. W tym momencie przyszedł Swami w towarzystwie ś.p. Śri V.K. Narasimhana,
wówczas redaktora Sanathana Sarathi. Słysząc głos Swamiego, chłopiec
powoli próbował otworzyć oczy. Swami podszedł do chłopca i powiedział: ‘Cóż to,
chłopcze! Wszyscy mówili, że jesteś martwy. A ty ciągle żyjesz!’ Chłopiec
popatrzył na Swamiego. Jego twarz była bez wyrazu. Swami spytał trójkę obecnych
tam lekarzy, dr Cheri i dwie lekarki: ‘Czy był martwy?’ Wszyscy potwierdzili:
‘Tak, Swami. Był martwy.’ Wtedy Swami spytał jedną z lekarek: ‘Na jakiej
podstawie mówisz, że był martwy?’ ‘Swami, stwierdziliśmy brak tętna, brak
oddechu i bicia serca; ciało było zimne i sine. Medycyna uznaje taki stan za
śmierć.’ ‘Wobec tego, w jaki sposób powrócił on do życia?’ — pytał dalej Swami.
‘Swami, jesteś Bogiem. Możesz zrobić wszystko’ — odpowiedziała lekarka. Dramat
Łazarza został ponownie odegrany. Tylko miejsce było inne.
Na zewnątrz szpitala zebrało się około pięćdziesięciu kolegów
pacjenta. Przyszli, dowiedziawszy się, że ich przyjaciel opuścił ten świat.
Swami wyjrzał przez okno. Wszyscy chłopcy byli smutni. Swami spojrzał na mnie i
rzekł: ‘Idź i powiedz im, co się tu wydarzyło.’ Swami potwierdził, że
przywrócił chłopcu życie. Później Swami zmaterializował rodzaj brązowawej
czekolady i dał ją chłopcu. Chłopiec natychmiast włożył ją do ust. Po powrocie
do Mandiru Swami zmaterializował buteleczki tabletek i posłał je do szpitala ze
szczegółowymi instrukcjami dawkowania. Wkrótce oglądaliśmy chłopca w akademiku
zajętego badaniami, co ostatecznie doprowadziło go do stopnia doktora.
Ta Inkarnacja zdolna jest osiągnąć
wszystko samą swoją wewnętrzną potęgą i niczym innym. Narzędzia są zbyteczne.
Nie ma dla Niej niczego niemożliwego” — zakończył kierownik.
Przejdźmy teraz do czegoś, co
zdarzyło się w latach dziewięćdziesiątych. Jest to historia Venkateswarana, wieloletniego
wielbiciela Bhagawana, który obecnie mieszka w aśramie Prasanthi
Nilayam. Oto co mówi na temat swojego ‘powrotu’:
„Zdarzyło się to po południu 1 października 1994 r. Wraz ze
studentami i gośćmi znajdowałem się wewnątrz Trayee Brindavan (rezydencja
Swamiego w Bangalore). W czasie przemówienia Swamiego poczułem nagle ucisk w
piersi. Zacząłem mocno się pocić i dziwnie brakowało mi oddechu. Zanim osunąłem
się na kogoś przede mną, zdążyłem szybko spożyć trzy szczypty wibhuti i
wypowiedzieć trzykrotnie ‘Sai Ram.’ Zapadałem się w ciemność. Następnie
zobaczyłem pomarańczową szatę tonącą w morzu światła. Po tym przyszła wizja
mojego bezwładnego ciała leżącego na podłodze. Nie mogłem w to uwierzyć! Czułem
się tak swobodnie, tak zupełnie wolny! Wtedy głos z oddali jak echo wezwał:
‘Wstań! Przyszedł twój Sai Rama, wstań!’ W mojej mglistej pamięci nie zachowało
się nic więcej, ale później powiedziano mi, że zaraz jak zmarłem, badał mnie
lekarz, który przypadkiem siedział nieopodal. Stwierdził on brak oznak życia.
Po pokonaniu pewnych trudności, taką informację przekazano Swamiemu, który
siedział już na dźhuli (specjalnej huśtawce). Nasz miłosierny Pan
natychmiast wstał, wziął swój srebrny kubek i przeszedł do miejsca, gdzie
leżało moje ciało. Wylał nieco wody na swoje palce i kroplami wpuszczał do
moich ust. Po tym wypowiedział słowa, które przed chwilą przytoczyłem: ‘Wstań!
Przyszedł twój Sai Rama, wstań!’ Szarpnęło moim bezwładnym ciałem, a oczy
otwarły się, by zobaczyć Bhagawana. Bhagawan, patrząc na ludzi siedzących w
koło, stanowczo spytał: ‘Jakiego jeszcze cudu chcecie? Venkatesh odszedł, a Ja
sprowadziłem go z powrotem.’ Zaprowadzono mnie do mojego pokoju.”
W rzeczywistości Swami obdarzył go
jeszcze raz nowym przydziałem życia, gdy w 1999 r., pełne pięć lat po jego
zmartwychwstaniu, pobłogosławił go operacją serca w nowoczesnej świątyni
uzdrawiania, w Śri Sathya Sai Institite of Higher Medical Sciences. Swami
wówczas specjalnie dla niego odwiedził Szpital, zmaterializował wibhuti
i wylewnie go pobłogosławił przed samą operacją.
Obecnie Venkateswaran świetnie sobie
radzi, poświęcając swój czas w aśramie na pracę Swamiego.
Chociaż wskrzeszenia nie są tak
powszechnym zjawiskiem, jak kreowanie przez Swamiego wibhuti, sygnetów,
łańcuszków itp., Swami raz po raz przywracał ludzi do życia, kiedykolwiek
sytuacja tego wymagała. Wiemy jak Swami ‘wskrzesił’ Subbammę tylko po to, by
wypełnić złożoną kiedyś obietnicę i zaspokoić jej ostatnie życzenie. Dla tych,
którzy nie czytali tego ekscytującego epizodu w Sathyam Shivam Sundaram
[biografii Swamiego napisanej przez Śri Kasturiego], przytaczamy krótką
relację:
„Subbamma była osobą wielce
zatroskaną ‘zdrowiem’ Swamiego, gdy był młodym chłopcem i bardzo się
przejmowała setkami pielgrzymów, którzy gromadzili się w Puttaparthi. Nawet
dziś Baba mówi, że kamienny młynek w jej domu był ciągle używany do
przygotowywania ćatni (hinduskiej pikantnej przekąski) ze stosów
orzechów kokosowych, które pielgrzymi ofiarowali. Mieliła prawie osiem godzin
dziennie! Żywiła wielką miłość i okazywała wielkie oddanie Panu, a Baba
powiedział jej, że spełni jedno jej życzenie ... otrzyma Darśan Baby w
ostatnich chwilach życia. Oto jak spełnił to życzenie.
Było to w latach pięćdziesiątych.
Subbamma rozchorowała się i zabrano ją do Bukkapatnam. Mimo choroby, pewnego
dnia przyjechała zaprzęgiem wołowym do Prasanthi Nilayam (nowego Mandiru),
który wówczas był jeszcze w budowie. Wkrótce pozostawała już na stałe przykuta
do łóżka i nie mogła się poruszać. Jej zdrowie pogarszało się, a Baba przebywał
wówczas daleko w Bangalore! W majakach mówiła o Babie i wizji Śirdi Sai Baby,
którą miała zaszczyt widzieć, o różnorodnych Lilach [boskich grach] tego
Kriszny, jakich była świadkiem. Kiedy dochodziła do siebie, też mówiła o tych
samych wypadkach i tej samej Osobie. Przebywała wśród krewnych, którzy nie
przepadali za tymi wspomnieniami, gdyż myśleli, że jej miłość do tego dziwnego,
nieco cudownego Chłopca odsunęła ją od rodziny. Mówili więc jej, że jej Baba
znajdował się sto mil od niej i byłoby dla niej lepiej, gdyby skupiła swoją
coraz zawodniejszą uwagę na bliższych ludziach i sprawach. Jednak jej Wiara nie
słabła.
Tymczasem Baba opuścił Bangalore i
udał się do Tirupathi, gdzie spędził jakiś czas z kilkoma wielbicielami.
Oczywiście Baba wiedział, że dusza Subbammy rwie się do uwolnienia ze
śmiertelnej powłoki i że przewraca się na swoim łożu śmierci w Bukkapatnam.
Otaczający ją ludzie ogłosili, że
wydała ostatnie tchnienie. Jednak jakaś szczególna poświata na jej twarzy
powstrzymywała ich od zabrania ciała na miejsce kremacji. Kilka mądrzejszych
osób kręciło głowami, gdy sugerowano, że zmarła. Radzili cierpliwość i
ostrzegali krewnych. ‘Ptak jeszcze nie wyfrunął’ — mówili. Jak mógł ten ptak
wyfrunąć, mimo że klatka była otwarta? Ma otrzymać Darśan, więc musi
czekać, aż przybędzie Baba. Również Baba śpieszył do niej. Samochodem wyruszył
z Tirupathi i po przyjechaniu do Puttaparthi zaraz skierował się do Bukkapatnam
— pełne trzy dni po pierwszym ogłoszeniu śmierci Subbammy!
Jej oczy straciły blask, leżała na
podłodze, a ludzie okazywali wyraźne zniecierpliwienie. Baba usiadł obok niej i
cichym głosem zawołał: ‘Subbamma,’, ‘Subbamma’ — tylko dwa razy, nie więcej!
Wtedy ku zdumieniu wszystkich tłoczących się dookoła, Subbamma otworzyła oczy!
Wyciągnęła rękę do Baby, mocno uchwyciła Jego dłoń i zaczęła ją głaskać z
miłością. Baba przyłożył swoje palce do jej warg; ona nieznacznie otworzyła
usta, jak gdyby wiedząc, że Baba daje jej coś do zaspokojenia pragnienia duszy.
Z palców Baby do jej ust popłynęła Nieśmiertelna Ganga i Subbamma dołączyła do
szeregów Wyzwolonych!”
Jakież to wyzwolenie! Czy może być
cokolwiek lepszego?! Swami wie, kto na co i kiedy zasługuje. Ktoś może spytać,
dlaczego Swami wskrzesza właśnie tę osobę, a nie inną. Dlaczego ratuje pewnych
ludzi z poważnej choroby lub sytuacji bliskich śmierci, a innych nie? Dlaczego
swoje moce wykorzystuje dla jednych, a nie dla innych? Piękne wyjaśnienie tego
zachowania daje Howard Murphet w książce Sai Baba: Man of Miracles
(Człowiek cudów):
„Być może tak samo można zapytać,
dlaczego w swoich czasach Chrystus nie leczył w koło wszystkich chorób. I
dlaczego Łazarz był jedynym, którego wezwał z grobowca. Czy Jezus — i później
Sai Baba — specjalnie wysilali się, by pokonać śmierć dla szczególnie ukochanych
w rodzinie bliskich wielbicieli? Być może, ale myślę, że kryje się za tym
znacznie więcej. Gdy Jezusa powiadomiono, że Łazarz jest chory, uczynił
zagadkową uwagę: ‘Choroba ta nie zmierza ku śmierci, ale ku chwale Bożej, aby
dzięki niej Syn Boży został otoczony chwałą’ [Biblia Tysiąclecia, Jana
11.4]. Tak więc, to co normalnie, w zwykłych warunkach, stanowiłoby śmiertelną
chorobę, może być okazją do wysławiania Boga poprzez działanie Boga-człowieka.
Ponadto, istnieje głęboka i złożona kwestia karmy. Do jakiego stopnia
konkretna dolegliwość czy bliska śmierć jest karmiczna i jak dalece
Bóg-człowiek powinien ingerować w karmę pacjenta?”
W tym prawdopodobnie tkwi odpowiedź.
Podsumowując: Bóg jest Wszechmocny i Wszechwiedzący. Może zrobić wszystko. Nie
zależy mu na okazywaniu swoich mocy przy każdej sposobności. Aby coś uczynił,
musi mieć solidny powód. Zna naszą przeszłość, czas teraźniejszy i przyszłość.
Wie co jest dla nas dobre. No i nie robi błędów. Nieświadomi niczego poza
obecnym życiem, niekiedy narzekamy. Jednak
rozwiązanie zawiera się nie w skarżeniu się, lecz w złożeniu wszystkiego
u Jego lotosowych Stóp. Jest On zawsze gotów pomagać. Stoi u drzwi naszego
serca, czekając na ich każde uchylenie, jak światło słońca, które z zapałem
wpada przez najmniejszą szparę przy drzwiach do ciemnego pokoju i rozjaśnia go.
Otwórzmy więc przed Nim nasze serca. Zaufajmy Mu. Wszak z Nim u naszego boku
nic nie jest niemożliwe.
[Z Heart
to Heart 6/2005 tłum. KMB; 2005.08.13]
* W tym miejscu w oryginale przedstawiono historię
wskrzeszenia Radhakrishnana z 1953 r. wg. opisu H. Murpheta. Opuszczamy ją,
gdyż nasi Czytelnicy znają tę historię z pierwszej ręki – opowiedzianą przez
córkę wskrzeszonego, Śmt. Vijayakumari i
zamieszczoną w ŚM Nr 15/2003 na
s. 12.