Kazik Borkowski (PL)

Rozdział 4

Alcheringa mówi o dzieciach i narodzinach
Regresja Charlesa Brendona

O śnie nie było mowy. Czas było zrobić sobie filiżankę gorącej herbaty, na zewnątrz popatrzyć na gwiazdy i znaleźć Plejady i z powrotem do domu, do mojego gabinetu posiedzieć z kamieniem Alcheringa. Lepiej będzie zebrać całą historię i zająć się własnym życiem.

Niestety, spytałam: „Alcheringa, a co z tamtymi dziećmi?” Połączenie nastąpiło natychmiast.

Głos Alcheringi przepełniało współczucie.

„Pierwsza grupa nowych dzieci nie była udana – wszystkie zmarły.”

„O, mój Boże” – wydyszałam.

„Był wielki smutek wśród tych matek i wszystkich, którzy pracowali nad udoskonalaniem tej nowej rasy. Musisz zrozumieć ­­– z powodu tej katastrofy, w której stracili statek bazowy, ludzie znaleźli się w nieprzyjaznym środowisku. Cierpieli strasznie na choroby, zatrucia, z powodu skrajnie gorącego słońca i trudności w oddychaniu. Nie mieli właściwego wyposażenia na wykonanie tego zadania. Dodatkowo, pod wpływem sytuacji, w której się znaleźli, nie potrafili się tak skoncentrować jak mogliby lub jak powinni.

Dlatego nieco zmienili swoje procedury, pracowali szybciej i wykorzystywali zdobywaną wiedzę. Kobiety ponownie zgłosiły się na ochotnika. Wszyscy ciężko pracowali nad krystalicznym światłem, które wpajano małym, nienarodzonym dzieciom. Nowych ludzi nazywano Uluru. Oznacza to ‘Dar Boga.’ W końcu gwiezdnym ludziom udało się – Ziemia jest teraz pełna ich potomstwa.”

Paliły mnie oczy. „Dlaczego więc mam takie poczucie winy?”

„Odpowiedź na to będziesz miała wkrótce.”

Mój nos domagał się Kleenexu (chusteczki higienicznej), podreptałam więc tu i tam, szukając go. Wtedy przypomniałam sobie moje inne pytanie: „A co to za ludzie-koty, o których mówił mój mąż?”

„Rzeczywiście, moje dziecko, była misja z wojownikami, Syrianami i Leoninami. Przybyli na Ziemię wyegzekwować karę za okropny czyn, jakiego Reptilianie dopuścili się na statku bazowym i tamtej misji. Ci ludzie musieli odpowiedzieć za swoje postępki i, ku twojej wczorajszej konsternacji i małego wybuchu sprzeciwu, musieli zostać zniszczeni. Może się to wydać trochę za surowe, ale oni otrzymali możliwość wyboru. Zdecydowali postąpić wbrew danemu słowu, dlatego nie było przebaczenia. Te jednostki przeszły do innych form i tam otrzymały pomoc.”

„I mój mąż John kierował tą misją?”

„John był wtedy Himelem, syriańskim dowódcą. Po przybyciu jego statków do waszego obozu, on przeprowadził rekonesans okolicy, tak jak to odegrał wczoraj w Kariong. W kostkę ukąsił go wąż, jeszcze inna kreacja Reptoidów, i doznał poważnego uszczerbku w wyniku zatrucia jadem. Jego światło uległo znacznej redukcji, gdy znalazł się na granicy śmierci.

Rysunek gwiezdnego człowieka Leonina

Leoninowie rozproszyli się po Ziemi w celu wyeliminowania tych, którzy działali przeciwko edyktowi Elohim. Niewielu ocalałych reptilianów ukryło się w pieczarach pod ziemią.

Himel był zły, że musi leżeć bezradnie w waszym obozie, podczas gdy Leoninowie działali. Nie potrafił zrozumieć, dlaczego stracił moc. Jego słabość bardzo dezorientowała go i smuciła. Ty i inni z tej społeczności nauczyliście się pokonywać te emocje i potrafiliście mu pomóc.

Himel bardzo przywiązał się do ciebie, moje dziecko, i kochaliście się wzajemnie. Gdy na Leoninów przyszedł czas odejścia, on postanowił zostać z tobą. Faktem jest też to, że jego światło zostało do tego stopnia zredukowane, że już nie mógł być w pełni sprawny we własnym społeczeństwie. Wiedział, że będzie bardziej przydatny, gdy zostanie na Ziemi.

To była trudna dla niego decyzja – wewnętrznie był wojownikiem, jednak nie było już dla niego roli, którą tak dobrze odgrywał.”

„Mówiąc ‘kochaliście się wzajemnie’, masz na myśli nasze współżycie płciowe?” – spytałam.

„Kochaliście jedno drugiego i byliście też sobie oddani, ale nie współżyliście seksualnie. Rasa, z której Himel się wywodził była rasą samych mężczyzn. Rozmnażali się poprzez proces, który uznalibyście za klonowanie, nie zasadzał się on na zapłodnionym jaju. Ich reprodukcja to oddzielenie z ich jestestwa, mówmy, syna tej samej jednostki. Był to specjalny mechanizm wytwarzany przez umysł, który odbywał się za pozwoleniem Źródła. Był to bardzo święty akt. Wyobraź sobie odrywanie części energii i replikację. Tak właśnie działo się w tej rasie samej męskiej energii. Był to zaawansowany sposób rozmnażania się.”

„Czy zatem, hmm..., czy mieli oni organy płciowe?”

„Nie, moje dziecko, nie mieli. Ale mieli pewien sposób przeżywania częstotliwości w rozmaitych aspektach swojego ciała. Było to unoszące uczucie, które dreszczem rozchodziło się przez ich ciała, podobne do uczucia orgazmu, które natychmiast łączyło ich ze Źródłem.

Chciałbym, abyś zrozumiała to, gdyż seksualne przeżycie ludzi na tej Ziemi w rzeczywistości jest sposobem łączenia się ze Źródłem, poprzez miłość i spełnienie w tym zjednoczeniu.

Jest to wspaniały dar, dla małych ziemian jest to metoda poznania i rozumienia Boga w najgłębszy i najbardziej budujący sposób. Powinni jedynie zrozumieć, na czym powinni się skupiać. Zamiast na niższej anatomii fizycznego ciała powinni skupiać się na sercu i miłości. Jest to wspaniały sposób doświadczania Źródła.

Intencje mają tu wielkie znaczenie, moje dziecko. Seks doświadczany na Ziemi nie spowoduje połączenia ze Źródłem, jeśli dokonuje się go z niewłaściwym nastawieniem.”

Uśmiechnęłam się. „Czy to dlatego, gdy rodziłam moje dzieci, mimo bólu, przeżywałam olbrzymi orgazm czy ekstazę?”

„Tak, to jest to samo.”

„A co powiesz na temat twojego ze mną małżeństwa w czasie owej misji? W jaki sposób mieliśmy dzieci? Czy mieliśmy organy płciowe?”

„Mieliśmy je w fizycznych ciałach, które wtedy nosiliśmy. Dzieci otrzymywaliśmy poprzez zbliżenie i łącząc się w zgodzie, w pragnieniu i, oczywiście, w miłości. Nasze współdziałanie miało intencję. Polegało na rozprowadzaniu energii między nami i skupianiu się na tym, co nazwałabyś organami rozrodczymi. Nie były one u nas całkiem takie same, ale były. Więc energię można było skupiać i utrzymywać w tej części fizycznego ciała.”

„Kiedy zaszłam w ciążę jako gwiezdna matka z naszymi dziećmi, jak wówczas te dzieci rozwijały się?”

„Nowe istoty rozwijały się w bardo podobny sposób, jak rośnie embrion w fizycznej matce ziemianina. Rosły we własnej małej komorze energii i były odżywiane przez bas obojga. Faktycznie oboje przemawialiśmy do świadomości nienarodzonego dziecka i była umowa między całą trójką – matką, ojcem i dzieckiem. Duch czy dusza, która wchodziła w dziecko była tą, z którą się łączyliśmy i umawialiśmy, zgadzając się na wejście tego życia w embrion. W tym czasie uzgadniany był projekt na jego życie i przyszłość.”

„Jak dziecko się rodziło? Hmm..., czy miałam pochwę?”

„Nie było pochwy takiej jak u fizycznych istot ziemian. Pod wielu względami fizyczne istota ziemianina jest bardzo podobna do gwiezdnych ludzi, za wyjątkiem tego, mówmy, przesadnego rozwoju organów płciowych.

Jako liriańska [z gwiazdozbioru Lutni] matka, nosiłaś nasze pierwsze dzieci w swoim ciele. Na twoim ciele była linia ciągnąca się od pępka do czakry u podstawy kręgosłupa. We właściwym czasie to miejsce łatwo się otwierało. Trochę jak zamek błyskawiczny.

Dziecko ze swoim workiem owodniowym było wyjmowane i umieszczane w specjalnym pojemniku. Tam rosło do momentu, gdy przychodziła pora na pęknięcie worka i wydostanie się z niego dziecka. Proces ten był wynikiem milionów lat rozwoju.”

„Czyli gdy dziecko było zabierane z mego ciała, nie było gotowe narodzić się?”

„Nie, moja droga. Było odżywiane i uważnie obserwowane. Odżywiane było światłem ze Źródła. I, obok ciebie, przez inne liriańskie kobiety. Gdy to nienarodzone dziecko rosło w worku owodniowym, one odżywiały je trochę jak ‘nianie.’ Było trzymane w pojemniku do czasu, który był wybierany przez samo dziecko; wtedy worek pękał. Było to nieco podobne do wychodzenia [kurczęcia] z jajka.

Dziecko w worku owodniowym było widoczne dla wszystkich. Ci, którzy opiekowali się maleństwem znali się na rzeczy i potrafili komunikować się z nim i wysyłać mu światło miłości. Dziecko rodziło się w bardziej zaawansowanym stanie niż dzieci, które rodzą się z ziemskich ciał. Powiedziałbym, że było na etapie czetro- lub pięcioletniego dziecka.” 

„Co się stało, kiedy znaleźliśmy się na Ziemi bez całej tej dotąd dostępnej nam techniki?” – spytałam.

„W istocie mieliście pewne wyposażenie techniczne na ocalałym statku. Istniało wiele ras, które już rozumiały ten proces. Metody, które ty i inni użyliście na Ziemi nie odpowiadały dokładnie takiemu sposobowi, w jaki ty i ja otrzymaliśmy dzieci, ale rozumieliście ten proces.

Od wolontariuszek pobierano jajo i łączono z komórkami pierwotnych stworzeń podobnych do małp. Siła światła ożywiała jajo, które zaczynało się dzielić. Ponieważ były problemy z zamrażaniem i innym technicznym wyposażeniem, którego brakowało, bardzo szybko wszczepialiście maleńki embrion chętnym gwiezdnym matkom. Odbywało się to przez miejsce podobne do zamka błyskawicznego u tych kobiet. Przebywał on tam i był odżywiany aż przychodził czas jego wyjścia.

Ponieważ nie było sprzętu do utrzymywania dziecka na zewnątrz, matki kontynuowały noszenie. Dziecko rodziło się przedwcześnie, kiedy było jeszcze całkiem małe, ale było już bezpieczne, przeżywało.

W miarę postępu doświadczeń, które prowadziliście, trzeba było wprowadzać poprawki do całego procesu. Komórki pobierano z różnych części ciała wyprostowanych stworzeń podobnych do małp. Różne komórki zachowywały się różnie. To było coś, co musieliście rozpoznać i w końcu zrozumieć.

Problemy stwarzała też częstotliwość, która istniała na tej Ziemi. Rozwój nowej komórki implantowanej małemu embrionowi nie następował tak jak to znaliście w światach, z których przybyliście.

Ocalali gwiezdni ludzie zaczęli to rozumieć i dostosowywać się do tego. Mieli też pewne informacje od reptiliańskich ludzi, którzy przyszli do was i przebywali z wami. Przyszli, gdyż nie chcieli już wiązać się z hierarchią Reptoidów.

Pierwsze eksperymenty były bardzo trudne i nie poszły tak jak zaplanowano. Jednak odbyło się więcej doświadczeń i w końcu stworzono nową rasę taką, w ramach której duch czy dusza mogła zostać wchłonięta przez każdą nową jednostkę. Kiedy to nastąpiło, owa jednostka mogła rodzić się w ziemskim wymiarze i z łatwością żyć w tej atmosferze.

Teraz już to rozumiesz. Przekazuję informacje stopniowo, abyś mogła zrozumieć i dostrzec szerszy obraz. Bardzo się cieszę z tego, jak zareagowałaś. Bo też na długo przed twoim przyjściem na tę Ziemię zgodziłem się ci pomagać i ty to wiesz."

Westchnęłam. „Cóż, nie jest to aż tak okropne, jak sądziłam. Myślę, że rozumiem – dziękuję ci.”

„Bardzo proszę, moje dziecko. Jestem wielce zadowolony, że mogłem przekazać ci tę wiedzę. Myślę też, że ty doświadczasz więcej ze swojego wnętrza niż z samych tylko słów.”

Zadzwonił telefon i była to znów Karen. Alcheringa nagle odszedł.

 

Valerie, rozmyślałam o tym i przypomniałam sobie coś więcej. Teraz to wygląda inaczej. Mam na myśli to, że w rzeczywistości udało się nam, nieprawdaż? Bo to, co jest ważne to wynik. Jeden błąd, to po prostu błąd. Jestem pewna, że przy ich zdolnościach gwiezdni ludzie musieli naprawić wszystkie pozostałe, zanim się narodziły. Teraz czuję się lepiej. A ty?”

„Tak, oczywiście” – odpowiedziałam.

„Pomyśleć tylko – być kimś, kto rodzeniem zapoczątkował całą rasę. Czy możesz sobie wyobrazić ilu musimy mieć potomków?”

Nagle poczułam się źle. „Karen, rozumiem jakie to może mieć znaczenie dla ciebie, będącej nauczycielką szkoły podstawowej na emeryturze itp. Ale ja na razie mam pewne poczucie winy w tej materii.”

Karen natychmiast podchwyciła: „Zatem powinnaś jeszcze trochę to przemyśleć – musisz to przepracować. Teraz, dzięki wczorajszemu dniowi w Kariong mam o wiele lepszy wgląd w moje życie. Powinnyśmy poprosić Gerry’go , aby zabrał nas tam jeszcze raz – jest tam jeszcze dużo więcej do odkrycia.”

W głowie miała teraz krystaliczną jasność: „Karen, pozwól, ze ja się zajmę załatwieniem tego. Dobrze? Za kilka miesięcy będziemy mieli Boże Narodzenie i to może być doskonały moment.”

„Będziesz z tą swoją winą czekać aż do Świąt?”

„Nie – muszę to jakoś rozpracować. Nie bardzo wiem, co robić.”

„Może byś poszła do uzdrawiacza?” – zasugerowała Karen.

„Uzdrawiacz? Co miałby uzdrawiać?”

„OK, pójdź do psychiatry – pomyśl tylko ile różnych rodzajów lekarstw każe ci zażywać.”

„W porządku – przyjmuję twój punkt widzenia” – ustąpiłam – „ale jak uzdrawiacz może mi pomóc?”

„Może ci pomóc zrzucić, rozładować to.”

‘Rozładować’ – podobało mi się brzmienie tego słowa [ang. release].

Spędziłyśmy godzinę na rozważaniu różnych możliwości. Gerry wyjechał w podróż do Ameryki, więc nie był osiągalny. Ustaliliśmy, że będzie to Charles Brenden. Karen i ja spotkałyśmy go na seminarium. Pamiętałam go jako miłego spokojnego człowieka; mówił, że pracował w klinice. Przez dwa nieszczęsne dni nosiłam ze sobą jego numer zanim zadzwoniłam.



Valerie, jakże miło cię usłyszeć. Od bardzo dawna czekam na sposobność pracy z tobą.”

 

„Czekałeś?”

„Tak. Kiedy pierwszy raz spotkaliśmy się, wiedziałem, że mamy we dwoje pracę do wykonania.”

To było nawet przekonujące: „Charles, mam taki problem, ja ...”

„Czemu nie miałabyś się ze mną spotkać? Moglibyśmy porozmawiać twarzą w twarz. Czy godzina druga ci odpowiada?”

„Acha – tak, druga chyba mi pasuje."

Klinika zdawała się być instytucją spółdzielczą, ale była urządzona ze smakiem. Recepcjonista okazał się bardzo sprawny i zaprowadził mnie prosto do gabinetu Charlesa.

Charles i ja usiedliśmy w fotelach naprzeciwko siebie. On wyglądał tak, jak go zapamiętałam – był osobą łagodną, niemal nieśmiałą. Na chwilę opanowała mnie panika – nie miałam pojęcia, co on zamierza zrobić. Po prostu powiedz mu, Valerie, i zobacz, co się stanie, to człowiek typu New Age – pomyślałam.

„Charles, całkiem niedawno miałam wspomnienie poprzedniego życia. Jest w tym coś, co sprawia mi pewne problemy."

„Rozumiem" – odpowiedział Charles ­– „jak do tego doszło?"

„Nowy znajomy zabrał mnie do Kariong. Są tam pewne hieroglify wyryte w skałach." Pokazałam Charlesowi kilka zdjęć. „Te obrazki zdają się wywoływać u ludzi wspomnienia."  Skupiony na zdjęciach Charles potakiwał głową.

Mówiłam dalej: „W moim przypadku w jednym z tych wspomnień byłam świadkiem narodzin dziecka, które było wynikiem nieudanego eksperymentu. Dziecko umarło po czterech dniach, a teraz mam to..."

Łza spłynęła po policzku Charlesa. „Tak, wiem o tym niepowodzeniu, rozumiem też skąd są te uczucia. Mam bardzo silnie wrażenia z tych zdjęć, a także odczucia co do pewnych nowych znajomych. Istnieją jakieś bardzo dawne więzy rodzinne."

Charles oparł się na plecach o fotel i zamknął oczy. „Obok mnie stoi mój ojciec, czekając aż oderwę się od fizycznego ciała i odłączę od niego. Wiem, że moja fizyczna forma umiera z powodu licznych obrażeń. W lewym boku czuję ból.

Teraz mam się ponownie urodzić z tej samej mojej matki, jak cudownie! Tym razem jestem nowo wykreowaną ziemską formą. Dla niektórych mój wygląd jest kontrowersyjny; są też tacy, którzy są mną przerażeni. Rodzę się cały owłosiony. Oddychanie sprawia ból."

Charles wyprostował się i popatrzył prosto na mnie; w oczach zdawał się mieć niezwykłą miłość i troskę. „Mądrość i boska interwencja będą decydujące dla losów nowych form życia na Ziemi. Musisz wybaczyć sobie, gdyż całe stworzenie jest stworzeniem Boga. Nigdy nie osądzaj, że ktoś jest nieudany lub nie."

Gdy Charles mówił dalej, serce zaczęło mi walić.

„Wtedy nie żyłem długo. Wiesz, w obecnym życiu do czwartego roku nie mogłem znieść, gdy ktokolwiek na mnie patrzył. Teraz rozumiem dlaczego."

Desperacko pragnęłam, by łzy popłynęły mi po twarzy. „Widziałam wewnątrz tego dziecka światło. Pochodziło od Boga, i kochałam je bardzo. Tę samą miłość odczuwałam do dziecka, które nosiłam."

Charles pochylił się ku mnie: „Tak, nawet teraz czuję twoją miłość jako matki. Obudziło się wspomnienie mojego pierwszego doświadczenia na Ziemi. Teraz rozumiem."

On wrócił. Charles był moim dzieckiem w tamtym odległym czasie.

Charles ujął mnie za rękę, pociągając, bym wstała. „Ciągle mamy misję odnalezienia naszej rodziny światła i miłości i ponownego zjednoczenia jej. Jest to jak sen, który się spełnił, tyle że lepiej. Teraz czuję, że w tym ziemskim życiu przychodzi spełnienie. Jest podniecenie i radość, miłość i pokój. Tym jestem. Dziękuję za łaskę i miłość Boga."

Teraz Charles wziął mnie w ramiona i zaczął płakać. Powiedziałam to, na co czekałam prawie milion lat: „Tak mi przykro."

Płakał i płakał, chwilami jak dziecko. Ja także chciałam płakać, ale nie mogłam. Ale wewnątrz czułam się już dobrze – ból głowy odszedł.